Ale Meksyk, czyli Mexico Ciudad w weekend / 27.04.2018 - 30.04.2018

Przede mna daleki weekendowy wypad, wybieram sie do miejskiej dzungli za jaka uchodzi stolica Meksyku. Mniej wiecej rok temu udalo mi sie upolowac bilet na trasie Mediolan-Monachium-Mexico City za bezcen, pozostawalo dokupic dolot do Milano i powrot z Monachium (taka kombinacja byla tansza a poza tym zyskiwalem sporo czasu). Na lotnisku Malpensa (MXP) po odbiorze kart pokladowych moge rozgoscic sie w nowym lounge’u Lufthansy, rozmach, z jakim zostal stworzony robi wrazenie. Wnetrze jest bardzo przestronne, mozna skosztowac lokalnej kuchni a kawe i drinki serwuje najprawdziwszy wloski barista. Po solidnym posilku odpoczywam w fotelu przy deserze (ciasto czekoladowe) i popijam Aperol Spritz. Lot do Monachium jest opozniony o okolo pol godziny, ale na monachijskim lotnisku mam spory zapas czasowy a pilot nadrabia opoznienie w trakcie lotu. Przede mna kolejna wizyta w saloniku, przed dlugim nocnym lotem postanawiam sie odswiezyc, akurat to lotnisko oferuje taka mozliwosc. Boarding na moj rejs do MEX klasycznie jest dzielony na poszczegolne grupy, z racji mojego miejsa na przodze klasy ekonomicznej wchodze na poklad jako jeden z ostatnich pasazerow, miejsca na bagaz mam na szczescie pod dostatkiem. Na dlugich nocnych lotach przyjalem od niedawna strategie wybierania miejsc przy przejsciu. I tak nic nie zobacze przez okno, a nie mam problemow z wstawaniem czy tym, by nieco pospacerowac po pokladzie. Niestety, naleze do tych nielicznych pasazerow, ktorzy podczas lotu nie potrafia zasnac. Moge byc smiertelnie zmeczony w momencie startu, po oderwaniu sie samolotu od ziemi zmeczenie natychmiast ustepuje i zachowuje czujnosc. Chyba podswiadomie chce zachowac przytomnosc umyslu na wypadek ewakuacji, na szczescie takze i tym razem nie zachodzi taka koniecznosc i po osiagniecu wysokosci przelotowej samolot bezpiecznie sunal przez noc az do lotniska w Mėxico Ciudad. Blyskawicznie opuscielm poklad i kontrola paszportowa zajela mi jednynie chwile, w Meksyku nie sa pobierane odciski palcow, nie sa wykonywane fotografie, nikt nie zadaje zbednych pytan, musze jeszcze poczekac na bagaz rejestrowany, moja zolta walizka pojawia sie na tasmie w ostatniej kolejnosci, jest sobota ok. 04:30, metro kursuje dopiero od 06:00, wiec na dobra sprawe o tej porze nigdzie mi sie nie spieszy. W mikroskopijnej toalecie probuje sie nieco odswiezyc i przywrocic do stanu uzywalnosci, pozniej korzystam z oferty lotniskowej restauracji McDonald’s, poranny zestaw sniadaniowy dobrze mi robi.
Wciaz jest ciemno kiedy kieruje sie do lotniskowej stacji metra, po lekturze relacji na wielu blogach kurczowo trzymam moj bagaz i pilnuje, by nikt mi w nim nie grzebal, metro w Meksyku uwazane jest za Mekke kieszonkowcow. Samo metro nie robi na mnie dobrego wrazenia, stacje sa dosc ponure, bardzo duszne, pociagi zas stare i zatloczone. Co mnie zdziwilo to fakt, ze nie istnieje tam zaden system zapowiedzi glosowych ani wizualnych, przed otwarciem i zamknieciem drzwi slychac jedynie glosny gong. Co wiecej, nazwy stacji nie sa dobrze widoczne z poziomu pasazera siedzacego czy stojacego w wagonie, trzeba zatem dokladnoie zaplanowac sobie podroz i miec sie na bacznosci. Po wyjsciu ze stacji w srodmiesiu uderza mnie lekki chlod, ale na pieknym rozowym o tej porze niebie juz pojawia sie slonce. W oddali widze juz szyld mojego hotelu Manalba, po drodze zatrzymuje sie jeszcze na kawke i donuta w ulubionym Starbucks Coffee, nie moglbym sobie darowac wizyte w tym lokalu. W Mexico City kawiarnie tej amerykanskiej siecowki znajduja sie niemal na kazdym rogu a ceny sa sporo nizsze niz w Polsce. Po zostawieniu bagazu w hotelu ruszam w miasto, slonce jest juz w pelni, ruszam na slynny plac Zócalo, ktory uznawany jest za najwiekszy plac na swiecie. To wlasnie na tym placu krecono ostatnia czesc przygod Bonda. Tak sie niefortunnie zlozylo, ze w trakcie mojego dwudniowego pobytu w Meksyku plac akurat byl ogrodzony, a na jego srodku pod namiotami rzymskimi znajdowaly sie stoiska reklamowe poszczegolnych krajow. W zwiazku nie bylo mi dane podziwiac pelnego rozmiaru Zócalo, ale nie przeszkodzilo mi to, by caly plac obejsc dookola, na krotka chwile zajrzalem takze do katedry, mimo iz nie jestem zwolennikiem spacerow po swiatyniach. Szczerze mowiac spodziewalem sie wiekszych tlokow na ulicach i chodnikach, na szczescie nic takiego nie mialo miejsca i swobodnie moglem podziwiac fasady kolonialnych budynkow. Bardzo podobal mi sie majestatyczny urzad pocztowy oraz gmach Palacio de Bellas Artes, ktory jeszcze ciekawiej prezentowal sie z gory. Panorame niekonczacego sie ogromnego miasta warto bowiem podziwiac z 38. pietra wiezowca La Torre Latinoamericana. W centrum miasta jest sporo wysokiego zabudowy, az nie chce sie wierzyc, ze miasto lezy w strefie aktywnosci sejsmicznej i nie tak dawno przez kraj przetoczylo sie silne trzesienie ziemi. Podczas moich spacerow po miescie nie moglo oczywiscie zabraknac uzupelniania kalorii przysmakami kuchni meksykanskiej, skosztowalem tacos, burrito czy soku z kaktusa, a wieksze zakupy spozywcze zrobilem w duzym supermarkecie Walmart zlokalizowanym nieopodal mojego hotelu.

W niedziele skoro swit (tym razem metro rusza o godz. 7 rano) udalem sie na polnocny dworzec autobusowy, skad autobusem dotarlem do Teotihuacan, gdzie odnalezc mozemy slady cywilizacji Aztekow w postaci Piramidy Slona i Piramidy Ksiezyca. Budowle stoja sobie w szczerym polu, z daleka wygladaja niepozornie, ale kiedy zdamy sobie sprawe, ze zostaly zbudowane przed setkami lat, kiedy obecna technologia nie byla dostepna, to bedziemy chylic czola ku tamtejszym budowniczym. Uwaga dla zwiedzajacych, stopnie na schodach piramid sa wysokie i strome, radze zabrac odpowiednie obouwie i odpowiednio stawiac stopy podczas wspinaczki, piekna widok z gory na pewno Wam to wynagrodzi. Po powrocie do miasta Meksyk udalem sie na kolejny dlugi spacer, tym razem jedna z najbardziej reprezentacyjnych ulic Paseo de la Reforma, cala aleja wysadzana jest pieknymi roslinami, bujnymi drzewami, znajdziemy tam laweczki, fontanny, wlasnie w tym miejscu spotkalem piekna wiewiorke, ktorej nie straszny byl obiektyw mojego aparatu ;) Przy ulicy mieszcza sie gmachy eleganckich sklepow, bankow, siedziby zachodnich korporacji, pieknym zwienczeniem Paseo de la Reforma jest zlota figura aniola umieszczona na cokole. Nieopodal znajduje sie wejscie do parku Chapultepec, zwany inaczej plucami miasta, do ktorego wlasnie zmierzalem; okazuje sie, ze to wlasnie tam skryla sie chyba cala populacja Meksyku, w alejkach mozna spotkac mnostwo rodzin z dziecmi, wzdluz sciezek ustawione sa stoiska z przekaskami oraz odpustowymi pamiatkami, to wlasnie tam nabywam magensy w kszatcie sombrero, na miescie o ladne pamiatki jest niezwykle trudno. W parku nie tylko mozna spacerowac, jest tez sporej wielkosci jezioro, po ktorym mozna plywac w wypozyczonych kajakach, w dalszej czesci znajdziemy takze ogrod zoologiczny, ale tam juz nie dotarlem. Moze jeszcze kiedys bedzie okazja wrocic, bo z pewnoscia Meksyk to nie tylko stolica, ale takze kurorty takie jak Cancun czy Acapulco. Tymczasem w poniedzialkowy poranek wracalem juz do Polski. Adios!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz