Pizza & Piza / 16.06.2012 - 17.06.2012


Buongiorno! Ani się obejrzałem jak minął tydzień od ostatniej podróży na Teneryfę i w sobotni poranek wsiadam na Dworcu Centralnym w pociąg InterRegio do Krakowa. Rozpoczynam kolejną wycieczkę, tym razem wręcz w ekspresowym tempie postanowiłem odwiedzić Pizę i zobaczyć na własne oczy ten fenomen architektury, jakim jest niewątpliwie Krzywa Wieża (po włosku torre pendente). Budowla ta stanowi razem z Colosseum niejako symbol Włoch, budzi pierwsze skojarzenia z tym krajem i pojawia się na niezliczonej liczbie fotografii. Na początku maja w systemie irlandzkiego taniego przewoźnika Ryanair pojawiły się tanie bilety na tą destynację, byłem już po swoim pierwszym locie tą linią na Maltę, długo nie musiałem się zastanawiać i nabyłem bilety za 150 zł w dwie strony. Ponieważ w samej Pizie praktycznie nic oprócz Krzywej Wieży do zobaczenia nie ma, to postanowiłem zostać tam tylko na jedną noc. Z pomocą przyszła mi siatka połączeń Ryanair, która umożliwiła wylot z Krakowa w sobotnie popołudnie o godzinie 16:10 i powrót do Wrocławia w niedzielę. Dzięki temu nie musiałem brać wolnego w pracy i miałem okazję spędzić intensywny weekend w bardzo słonecznej Italii. To był też mój pierwszy wyjazd tylko z bagażem podręcznym, na szczęście wbrew obawom bez problemu zmieściłem się w limicie wagowym do 10 kg a walizka luźno wchodziła do metalowego sizera na lotnisku w Balicach. Samego portu nie darzę zbytnią sympatią, jest on wręcz miniaturowych rozmiarów i przy nowych terminalach w Gdańsku czy Wrocławiu wygląda karykaturalnie. Ludzie tłoczą się na małej powierzchni, jest ciasno, a i sam dojazd do lotniska najprostszy nie jest. Najbardziej intensywnie reklamowane jest połączenie kolejowe szynobusem ze stacji Kraków Główny do bocznicy kolejowej na Balicach, od rampy trzeba iść jednak jeszcze spory kawałek do samego budynku terminala międzynarodowego, a jego cena ostatnio gwałtownie wzrosła. Z dworca transportuję się zatem bezpośrednim autobusem jadącym około 30 minut. W hali odlotów dziki tłum, dłuższe opóźnienia złapał samolot czarterowy lecący na Kos, podenerwowani pasażerowie z dziećmi (a jakże!) szczelnie wypełniają przestrzeń, ale o dziwo bez problemu znajduję wolne miejsce. Boarding rozpoczyna się punktualnie 45 minut przed odlotem, pan z lotniskowego gestapo upomina osoby, które chcą wnieść ze sobą na pokład 2 sztuki bagażu podręcznego (czytaj mała walizka-kabinówka i torebka damska). W samolocie sporo miejsc jest już zajętych, staram się siadać jak najdalej od rodzin z dziećmi, wybieram miejsce tuż za środkowym wyjściem ewakuacyjnym przy przejściu, środek jest wolny, zatem nie miałem zbytniego problemu z nogami. Mimo faktu, że wszyscy są już na swoich miejscach odlatujemy 40 minut po czasie i tyle przez całą trasę wynosi opóźnienie – kapitanowi nie udaje się go nadrobić, z głośników po lądowaniu nie słychać więc fanfar. Cały lot bardzo spokojny, zauważyłem, że kiedy prowadzona jest sprzedaż i stewardessa namawia podróżnych do zakupów, to z głośników zdecydowanie lepiej słychać dźwięk aniżeli w przypadku prezentacji safety demo. ;)
Po wyjściu z samolotu kieruję się na postój autobusowy zlokalizowany przed terminalem, około 20 minut odjeżdżam już w kierunku niedaleko położonej Pizy. Lotnisko jest położone niedaleko miasta, ale tym razem z okazji zamknięcia kilku kluczowych dróg i mostu na rzece Arno autobus zmienia trasę i dłużej zajmuje mu przebicie się przez zakorkowane wąski jednokierunkowe uliczki. Siedzę przy oknie, widzę tabliczki z napisami mijanych przystanków i ulic, do pewnego momentu wszystko się zgadza, zastanawiam się później, jaką trasą wiedzie objazd, ale oznakowanie jest dobre i wkrótce kierowca wraca na właściwą trasę przejazdu. To już pora na mnie, przystanek Bonnano 1. Za kolejną przecznicą znajduje się mała wąska żużlowa uliczka Pietro di Pisa, przy której położona jest villa Tower’s Garden. To w jednym z jej apartamentów przyjdzie mi spędzić noc. Okazuje się, że idące przede mną osoby, to para włoskich turystów i gospodarz domu, który wyszedł po nich na przystanek. Kiedy zauważa, że z walizeczką podążam za nimi, pyta mnie, dokąd zmierzam i zaprasza w swoje progi. Tuż za rogiem stoi już typowy toskański dom, pomalowany na żółto, otoczony bujną śródziemnomorską roślinnością, z charakterystycznymi oknami w formie drewnianych żaluzji – okiennic. Przed willą wita nas Julia prowadząca całą działalność. Jak na Włoszkę świetnie mówi po angielsku, pokazuje mi moje królestwo na jedną noc. Niesamowite, jak dobrze trafiłem. Mam dla siebie bardzo elegancki pokój, do tego olbrzymia łazienka cała w marmurach i wspólna nowoczesna kuchnia. Przy stolikach umieszczone są moje ulubione ruchome kolorowe stołki barowe, w lodówce chłodzą się napoje i jogurty, w szafkach czekają wiktuały na tradycyjne włoskie śniadanie (są m.in. biscotti), jest też ekspres do kawy marki Lavazza. Włoska gościnność robi na mnie spore wrażenie!
Szybko odświeżam się, zmieniam stój na bardziej letni (w Pizie mimo wieczornej godziny jest wciąż bardzo gorąco, na niebie żadnej chmurki) i wyruszam na miasto. Do głównego placu Campo dei Miracoli mam około 10 minut w dość szybkim tempie. Kiedy tam docieram, już się ściemnia, ale ludzi na ulicach przybywa. Wszystko za sprawą obchodzonego tego wieczoru święta „Luminaria”. Ulice nad rzeką zostały wyłączone z ruchu i zamieniły się w deptaki, we wszystkich budynki jest zgaszone bądź mocno przyciemnione światło, a na zewnątrz na fasadach i nad ulicą rozmieszczone są lampiony. Przed północą na głównym moście odbywa się spektakularny pokaz ogni sztucznych. Nie dla tego festynu tu jednak przyleciałem – moim głównym celem jest zobaczenie na własne oczy Krzywej Wieży, zanim jednak to nastąpi czas na posiłek. W restauracji McDonald’s wybieram włoską kanapkę Focaccino i shake o smaku cappuccino. Kolejka jest spora, więc zamówienia zbiera przedsiębiorcza pani z terminalem w ręku, wręcza każdemu klientowi numer zamówienia, a przy kasie po okazaniu naklejki od razu dostajemy nasze produkty. Widziałem już takie rozwiązanie w Paryżu na Champs d’Elysees i także się sprawdziło. Kiedy wreszcie się już posiliłem, wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila, po przejściu przez bramę staję oko w oko z imponującą Krzywą Wieżą – jest naprawdę krzywa, zdjęcia ani trochę nie kłamią, mam wrażenie, że budynek zaraz runie, bo przechył jest naprawdę duży. Zapada zmrok, jeden pstryk i zabytek uzyskuje iluminację – zgromadzenie na placu ludzie biją gromkie brawa. Na lewo od wieży znajduje się baptysterium oraz katedra. Mimo zakazu na trawie na głównym „piazza” Pizy ludzie urządzają sobie piknik. Warto w tym miejscu wspomnieć, że sposób ubierania się Włochów jest o lata świetlne oddalony od polskiej mody męskiej. Zdecydowana większość mężczyzn jest bardzo zadbana i metroseksualna, w Polsce takich obrazków na ulicy nie uświadczysz. Miło popatrzeć, dla fashionisty ten kraj jawi się jako prawdziwy raj. Nic dziwnego, że to właśnie z Italii pochodzi wielu znanych projektantów mody i włoska moda słynie w świecie ze swoich odważnych projektów.
Wtapiam się w kolorowy tłum, kupuję pamiątki, wysyłam przygotowane wcześniej widokówki i spaceruję wąskimi średniowiecznymi uliczkami razem z mieszkańcami Pizy, którzy tak licznie wypełnili wszystkie trattorie i restauracje. W tym samym czasie Polskę ogarnął piłkoszał, trwa mecz o wszystko z Czechami, jak to się skończyło niestety wszyscy wiemy. Podczas wieczornej przechadzki po mieści zauważyłem, że oprócz sklepików tabacchi w ścisłym centrum nie można znaleźć żadnego sklepu spożywczego czy supermarketu. To zjawisko dość charakterystyczne dla Włoch. Na zakupy jednak nie miałbym czasu, bo w niedzielę o 10:30 musiałbym już być na lotnisku imienia Galileusza. Po całym dniu wrażeń szybko zasypiam oglądając w telewizji Rai Uno podsumowanie z Euro 2012.

Niedziela wita mnie palącym słońcem, wstaję wcześnie, by z rana napić się kawy i przespacerować do Krzywej Wieży, by obejrzeć ją w świetle dziennym. Wszystko jest jeszcze pozamykane, jest godzina 8 rano, ruch turystyczny jeszcze się nie rozpoczął. Za dnia wieża wygląda jeszcze bardziej majestatycznie. Na tablicach informacyjnych zapoznaję się z interesującą historią budowli i przeprowadzanych regularnie prac konserwacyjnych. Ostatni większy projekt zakończył się w 2010 roku. Powoli ulice zapełniają się też sprzedawcami słodyczy, można kupić crocante i inne włoskie specjały. Na mnie jednak już czas, wracam do mojego mieszkania, zabieram przygotowaną już walizkę i zmykam na przystanek autobusowy, by około pół godziny później dotrzeć na lotnisko. Lotnisko jest małe, w strefie odlotów jest tylko jedna kawiarnia! Moją uwagę przykuwa makaron farfalle pomalowany w narodowe farby włoskiej flagi. Zatapiam się w lekturze prasy i w ten sposób mija mi czas do boardingu, wejście na pokład sprawne i bez zbędnych problemów ze strony obsługi lotniska, ale po zajęciu miejsc znów czekamy prawie 40 minut nim wystartujemy. Z 30-minutowym opóźnieniem lądujemy we Wrocławiu, skąd w dalszą drogę do Warszawy wyruszam w pociągu TLK. Ciao, Italia! Do zobaczenia niebawem!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz