Poznañ - miasto doznañ / 06.06.2014 - 07.06.2014

Kolejny weekend i kolejny lot krajowy – tym razem do Poznania docieram pociągiem TLK Goplana (bardzo miła niespodzianka na finisz - pociąg zatrzymuję się na Dworcu Letnim!), wieczorny spacer wzdłuż ulicy Święty Marcin i clubbing w stolicy Wielkopolski. Nad ranem niczym Kopciuszek wymykam się z klubu niepostrzeżenie, jeszcze tylko kawa i ciastko nocną pora w McDonald's Poznań City Center przy Dworcu Głównym i ruszam autobusem nocnym w drogę na lotnisko Ławica. Docieram kilka minut przed 4 rano, jest piękny sobotni poranek, słońce właśnie wschodzi na horyzoncie, a w hali terminala pojawiają się już pierwsi podróżni – z tego, co widzę, to zdecydowana większość z nich odlatuje do Londynu Luton linią WizzAir. Mimo że do odlotu jest mniej niż 2 godziny, to pracownicy obsługi lotniska pojawiają się przy stanowiskach odprawy biletowo-bagażowej dopiero na ok. 1,5 h przed planowanym odlotem. Bardzo mnie to dziwi, bo check-in standardowo rozpoczyna się na 2 godziny przed odlotem, być może w Poznaniu wygląda to inaczej, ponieważ port nie ma tak dużej liczby odlotów – tego ranka są jednocześnie jedynie 4 operacje – mój lot PLL LOT (wykonywany przez Eurolot) do Warszawy (WAW), następnie Monachium (MUC) linią Lufthansa, WizzAir do Londynu (LTN) i SAS do Kopenhagi (CPH). Z rozkładu jasno wynika, że później następuje przerwa, jest kilka połączeń Ryanair a na deser loty czarterowe, w końcu zaczyna się już sezon wakacyjny.
Jestem bodajże piąty w kolejce do odprawy, stanowisko LOTu obsługiwane jest przez dwóch panów, którzy sprawiają takie wrażenie, jakby pracowali za karę i  nadawali bagaże pasażerom z wielkiej łaski. Mają jakieś problemy z odprawą osób przede mną, podróżni nerwowo przestępują z nogi na nogę, a tymczasem za mną tworzy się niezły ogonek. Prawie wszyscy odlatujący do Warszawy udają się dalej w kolejny rejs, tym razem już zagraniczny. Ja jestem już odprawiony on-line, miejsce jest wybrane, podaję tylko dowód osobisty i odbieram kartę pokładową, tym razem nie nadaję bagażu rejestrowanego, musiałem zadowolić się podręcznym. Przed kontrolą bezpieczeństwa zmierzam się z surowym strażnikiem lustrującym karty pokładowe i dokumenty – wszystko zależy od lotniska, przykładowo na Okęciu dokumenty nie są weryfikowane przy przejściu do strefy dla pasażerów, natomiast jak widać w Poznaniu już tak. Pani przede mną pokazuje tylko potwierdzenie rezerwacji WizzAir i upiera się, że jest to karta pokładowa. Nierozgarnięta pasażerka zostaje odesłana do stanowiska odprawy, tam już ocieszą się z dodatkowego zastrzyku gotówki za wydrukowanie karty wstępu na lotnisku. Kontrola bezpieczeństwa przebiega sprawnie, moją uwagę zwróciła bardzo dobrze zorganizowana taśma, na której kładzione są plastikowe kuwety  - po odebraniu przedmiotów osobistych pojemniki automatycznie są przesuwane do specjalnego odbiornika i układane w stos, który pracownik służby ochrony lotniska może łatwiej przenieść na początek kolejki. Terminal jest nowoczesny, ale raczej opustoszały i chyba nie wygląda na to, by miał się w dużej mierze zapełnić ludźmi – odnoszę wrażenie, że wszystkie nowe terminale budowane na Euro 2012 były mocno na wyrost, ale może chodzi tutaj o perspektywiczność, gdy potoki pasażerskie się zwiększą, nie trzeba będzie przebudowywać terminala, by zwiększać jego przepustowość. Zajmuję miejsce w pobliżu wyjścia numer 3 i dzielnie oczekuję na lot, oczy same mi się zamykają, ale jakoś daję radę. Widzę nieco cudzoziemców, którzy czekają na inne samoloty, do Warszawy lecą w większości Polacy. Mój boarding się opóźnia, pada komunikat, ze będzie opóźniony o 15 minut z powodu mgły na Lotnisku Chopina w Warszawie. W rzeczywistości wsiadamy do autobusu ok. 30 minut po czasie, co wzbudza dozę zaniepokojenie pasażerów przesiadkowych. Tez bałbym się, ze nie zdążę na kolejny lot w takiej sytuacji. Nikomu nie życzę takich nerwów!

Na pokładzie samolotu Dash Q-400 witają nas dwie stewardessy, jednej obrywa się na wejściu od jakiegoś gburowatego pasażera, który jest niezadowolony z opóźnienia. Tym razem podróżnych nie ma tak wielu, zatem wszyscy szybko zajmują miejsca, następuje moja ulubiona instrukcja bezpieczeństwa i startujemy. Mam miejsce 4D, miejsce obok mnie 4C jest wolne, zatem czuję zdecydowanie większą przestrzeń. Pilot dość długo wznosi się na wysokość przelotową, następuje kilka skrętów i w końcu zostaje wyłączona sygnalizacja zapięcia pasów – stewardessa proponuje tradycyjnie małe klasyczne Prince Polo (o limitowanej karmelowej wersji XXL tylko można pomarzyć) i łyk wody mineralnej. Wkrótce potem przemawia kapitan z kokpitu, przeprasza bardzo serdecznie za powstanie opóźnienie i jednocześnie podkreśla, że priorytetem nas wszystkich jest w takim wypadku bezpieczeństwo. Według informacji z kokpitu wcześniej widzialność na lotnisku Okęcie wynosiła zaledwie 200 metrów, teraz jest już lepiej i wynosi ona 700 metrów, więc bezpiecznie lądujemy. Co ciekawe, u góry na niebie chmur praktycznie nie ma, niska ich warstwa unosi się lekko nad ziemią i można odnieść wrażenie, że niemalże ślizgamy się na warstwie chmur. Bombardier gładko przyziemia na pasie, kołujemy i wsiadamy prosto do autobusu. Kiedy przechodzę przez strefę lotniska dla pasażerów wylatujących (z powodu remontu strefy te są teraz pomieszane, ale tak jest na wielu lotniskach w Europie na stałe) trafiam akurat na stewarda w uniformie – tego samego, o którym wspomniałem w poście dotyczącym lotu z Gdańska. Jaki ten świat mały! Po przejściu do hali odbioru bagażu widzę, że trwa szczyt porannych przylotów – przybyły nocne połączenia z Tbilisi, Erewania i Aten, bardzo dużo podróżnych tłoczyło się przy biurze tranzytowym. Nie dla mnie takie atrakcje tego sobotniego poranka, ta krótka podróż już się dla mnie skończyła, do zobaczenia w przestworzach za tydzień…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz