Kac Vegas & zimna Kanada / 14.10.2014 - 20.10.2014

Druga polowa pazdziernika to doskonaly czas na urlop – kiedy w naszych szerokosciach geograficznych za oknem coraz zimniej wyjazd do cieplych miejsc jestbardzo dobrym rozwiazaniem, by nie dac sie jesiennej chandrze i uciec od szarej polskiej rzeczywistosci. Cel wyjazdu mialem sprecyzowany juz bardzo dawno temu, na pomysl wypadu do Las Vegas wpadlem podczsa mojego lotu do Miami przed ponad rokiem. To wlasnie wtedy mialem okazje obejrzec na pokladzie samolotu Lufthansy trzecia czesc filmu Kac Vegas – Hangover, a ze jestem podatny na dzialanie kolorowych swiatel, to lukier serwowany w Sin City mnie urzekl i od tamtej pory wiedzialem, ze jesli wroce do USA po raz kolejny, to bedzie to wlasnie wizyta w stanie Nevada i stolicy hazardu. Dodatkowym bodzcem, ktory zachecil mnie do zlozenia wizyty w Vegas byl fakt, ze moja ulubienica Britney Spears rozpoczela swoja koncertowa rezydenture w tym miescie, wiec mialem niepowtarzalna okazje zobaczyc jej sceniczny show w Planet Hollywood na zywo. Z racji tego, ze w Stanach Zjednoczonych bylem juz wczesniej i odwiedzilem wszystkie duze miasta, ktore chcialem zobaczyc (dla niewtajemniczonych przypomne wypad z ksiezniczka Marta do NYC i LA, pozniejsza wizyte w San Francisco oraz ubiegloroczny pobyt w Miami na Florydzie), stwierdzilem, ze wycieczka tylko do Las Vegas to bedzie zbyt malo i do harmonogramu wycieczki dodalem takze Kanade. Poczatkowo ograniczylem sie jedynie do Toronto, ale z czasem porownujac ceny biletow lotniczych doszedlem do wniosku, ze skoro przez najblizsze lata nie planuje leciec w tamte rejony ponownie, to zahacze takze o stan Quebec i francuskojezyczny Montreal, wszak w tym roku odwiedzilem francuskojezyczne miejsca kilkukrotnie. Okazuje sie, ze z Polski do Las Vegas jest ciezko dostac sie bez dwoch przesiadek, z czego jedna zazwyczaj ma miejsce w Europie a druga juz na terenie USA. Chcialem uniknac dodatkowej przesiadki w Ameryce, poniewaz wiaze sie ona z przejsciem immigration w pierwszym porcie przylotu, pozniej trzeba odebrac bagaze z tasmy, zaniesc je do stanowiska odprawy na lot kraowy i przejsc przez kontrole bezpieczenstwa, a w razie opoznienia moglbym utknac w Chicago czy innym miescie na noc. Jedyne bezposrednie polaczenie z Europy (z Londynu Heathrow) do Las Vegas oferuje linia British Airways i to glownie z tego powodu zdecydowalem sie na tego przewoznika. Poza tym nigdy nie mialem okazji goscic na pokladzie tej linii, a ze lot powrotny z Toronto do Londynu mial odbywac sie na pokladzie najnowszego samolotu Boeing 787 Dreamliner, to dlugo nie musialem sie zastanawiac, czy moja decyzja jest sluszna i w sierpniu kupilem bilety na stronie BA na trase multi-city WAW-LHR-LAS & YYZ-LHR-WAW. Odcinek LAS-YUL zarezerwowalem w linii Air Canada, zas z Montrealu do Toronto dostalem sie MegaBusem, nasz Polski Bus jest odpowiednikiem tej linii autokarowej kursujacej po USA i Kanadzie.
W koncu nadszedl dlugo oczekiwany dzien 14. pazdziernika i okolo godziny 10 zjawilem sie na Lotnisku Chopina. Mimo ze do odlotu maszyny British Airways z Warszawy byly jeszcze dwie godziny, to kolejka do odprawy pasazerskiej byla juz calkiem dluga. Stanowisko check-in BA na warszawskim Okeciu znajduje sie w dosc niefortunnym miejscu, poniewaz jest to ostatni rzad i nieco dalej umiejscowione sa lokale gastronomiczne oraz biura niektorych linii lotniczych, wobec czego kolejka przybiera bardzo dziwny ksztalt i na dobra sprawe trudno bylo zorientowac sie, czy stoi sie we wlasciwycm ogonku, a do lady British Airways sa az 3 rozne kolejki: jedna dla pasazerow klasy biznes, osobna dla osob odprawionych online, ktorzy nadaja jedynie bagaz (baggage drop off) i najdluzsza kolejka do zwyklej odprawy. Jestem odprawiony online na odcinek LHR-LAS, ale na lot WAW-LHR przy mojej rezerwacji odprawic sie nie dalo, za to moglem zrobic odprawe w automacie na lotnisku. Jako fan papierowych kart pokladowych w tradycyjnej formie odstalem swoje i niezle sie rozczarowalem, bo karty pokladowe BA okazaly sie byc cale w czarno-bialych barwach bez zadnych kolorowych dodatkow chociazby w postaci logo przewoznika. Myslalem, ze jest tak moze tylko w Warszawie czy na innych mniejszych lotniskach, ale podejrzalem, ze takze w glownym hubie przewoznika wydawane sa takie beznadziejne boarding passy, pewnie przez oszczednosc. Na plus dla BA powiem, ze jest na nich naprawde duzo informacji oraz pelne nazwy lotnisk i przypisany caly numer Frequent Flyer. Kolejka do kontroli bezpieczenstwa porusza sie w iscie slimaczym tempie, ale i tak mam jeszcze duzo czasu, by poczekac na pod gatem. Sadzac po ilosci pasazerow przed bramka tego dnia Airbus A320 bedzie wypelniony po brzegi. Boarding rozpoczyna sie punktualnie i zajmuje moje miejsce 9F, jest tak jak lubie, czyli po prawej stronie i przy oknie. Miejsce 9D przy przejsciu zajmuje wyfiokowana dama bedaca wierna kopia wlascicielki Pusi z komedii Galimatias, czyli Kogel Mogel II. Laskawie przepuszcza mnie na moje miejsce, pozniej do srodka wchodzi jeszcze pan w srednim wieku lecacy w towarzystwie corki, ktora ma miejsce po drugiej stronie i z ich rozmowy wynika, ze chca siedziec obok siebie. Pan pyta sie tej damy, czy moze zamienic sie miejscami, ale pani kategorycznie odmawia, bo ona moze siedziec tylko przy przejsciu i syn mieszkajacy w UK specjalnie wybral dla niej to miejsce. Juz czekam, az ja zostane poproszony o zamiane miejsc, ale pan mowi do corki, ze ona jako kobieta powinna mnie poprosic o udostepnienie miejsca, co jednak na szczescie nie nastepuje. Tym razem odmowilbym, bo mnie bardzo zalezy na tym, by podczas lotu moc obserwowac to, co widac za oknem. Zwlaszcza po ostatnich niefortunnych doswiadczeniach podczas lotu powrotnego z Bejrutu, kiedy to zostalem usadowiony w ostatnim rzedzie, ktorego bardzo, ale to bardzo nie lubie. Tymczasem wywiazuje sie mala sprzeczka miedzy dystyngowana paniusia a panem, ktore wlozyl swoj bagaz podreczny do polki i przypadkowo zagniotl zakiet szanownej pasazerki. Odzywa sie jej prawdziwa natura, kobieta nie przebiera w slowach, wyzywa czlowieka od burakow, mowi mu, ze pewnie leci kleic pape do Anglii i grozi, ze wezwie policje :D Uff,  przez chwile robi sie goraco...
Zaloga na pokladzie to same starsze sympatyczne Brytyjki, poniewaz samolot jest wyposazony w wysuwane monitory, to intruktaz bezpieczenstwa pokazywany jest w formie filmu. Dosc dlugo kolujemy do progu pasa i wreszcie wzbijamy sie w powietrze, mimo chmur jestem w stanie rozroznic topografie Warszawy, bardzo lubie podziwiac panorame stolicy z lotu ptaka. Po kilku minutach lagodnego wznoszenia kapitan wylacza sygnalizacje zapiecia pasow a na ekranikach pokazuja sie mapki ilustrujace trase lotu wraz z uaktualnianymi na zywo parametrami, takich bajerow brakuje mi we flocie PLL LOT. Niebawem rozpoczyna sie serwis, stewardessy rozdaja pyszne kanapki oraz napoje, dawno nie jadlem tak dobrego posilku na pokladzie, mimo ze to tylko sandwich. Po posilku oddaje sie lekturze magazynu pokladowego British Airways, obrazkow duzo, ale tresci malo, wiec calkiem szybko udaje mi sie przebrnac przez calosc, jak zawsze najbardziej interesuja mnie informacje dotyczace siatki polaczen. Widac wyraznie, ze jak kazda linia lotnicza takze i brytyjski przewoznik obsluguje polaczenia do swoich bylych kolonii czy terytoriow zaleznych (np. Wyspy Dziewicze). Czas uplywa szybko i rozpoczynamy znizanie do ladowania na lotnisku Heathrow, nad Anglia slonce, ale okolice Londynu osnute grubymi chmurami i wiele nie widac. Sam manewr ladowania przebiega sprawnie i bez zbednych turbulencji, po kilku minutach jestem juz u Krolowej Elzbiety II i podazam za znakami kierujacymi mnie do Terminalu 5, z ktorego bede odlatywal do Las Vegas. Jak mniemam, zadzialala tutaj psychologia tlumu, bo za mna podaza takze dystyngowana paniusia z miejsca 9D i czeka na autobus transferowy. Nawiazuje rozmowe z inna pasazerka i dopiero ktos stojacy nieopodal wyprowadza ja z bledu, ze do wyjscia i po odbior bagazy trzeba sie wrocic i udac w inna czesc budynku. :-P
Terminal 5 lotniska LHR to jeden wielki moloch, a ja lubie takie duze przestrzenie, tlok i ludzi o roznych kolorach skory z roznych kregow kulturowych, ktorzy mieszaja sie ze soba na malej powierzchni, wtedy czuje sie tak kosmopolitycznie. W oczekiwaniu na moj lot do Las Vegas zatapiam sie w lekturze kolejnej ksiaki Henninga Mankella pt. Zapora, w kawiarni pret-a-manger zamawiam kawe i kanapke i czas uplywa mi calkiem szybko. Na wyswietlaczu pojawia sie w koncu informacja, ze moj wylot bedzie z czesci B Terminala 5, do ktorej to udaje sie specjalnym pociagiem. Tam podstawione pod rekawy czekaja same duze maszyny British Airways, a na plycie lotniska widze samolot przewoznika w zlotych barwach. Powoli pod gatem do Las Vegas zaczynaja pojawiac sie kolejni pasazerowie, zdecydowana wiekszosc stanowia Wlosi i Hiszpanie, sa tez oczywiscie Brytyjczycy oraz nieco Amerykanow wracajacych do ojczyzny. Na poczatku na poklad Boeinga 747-400 zapraszani sa pasazerowie klasy biznes oraz osoby podrozujace z malymi dziecmi, pozniej osoby zajmujace miejsca w tylnych rzedach klasy ekonomicznej a na sam koniec podrozni siedzacy z przodu. Miejsce 23H przy oknie juz na mnie czeka, okazuje sie, ze przede mna siedzi wielopokoleniowa jak to zwykle bywa dosc glosna wloska rodzina, takze na poczatku jestem zmuszony wysluchiwac ich burzliwych dyskusji na temat usadzenia i zamiany miejsc, ale wreszcie udaje im sie jakos rozkokosic na fotelach. Zaloga oraz kapitan informuja, ze lot potrwa okolo 10 godzin, start lekko sie opoznia, bo kolejka samolotow jest dluga, ale najwidoczniej jest to wliczone w czas lotu, bo w Las Vegas przyziemiamy o czasie. Na temat samego lotu nie moge nic zlego powiedziec, tym razem zaloga jest bardzo mloda i takze bardzo mila i pomocna, na wstepie rozdaja deklaracje celne dotyczace wjazdu do USA, pozniej serwowane sa napoje, a ok. godzinie po starcie rozpoczyna sie obiad, zamawiam jak zazwyczaj danie wegetarianskie, a na deser racze sie Jackiem Danielsem. Sam lot mija bardzo spokojnie, po drodze ani razu nie wpadamy w turbulencje, moge wyciagnac nogi, poniewaz miejsce posrodku jest wolne. Jedyne na co moge ponarzekac, to niesprawny system rozrywki pokladowej, po okolo 2 godzinach lotu przestal on dzialac i restart nie pomagol, wobec czego musialem zadowolic sie jedynie mapka z trasa samolotu. Ladowanie w Las Vegas to marzenie, juz podczas znizania z daleka widac lune pulsujacych kolorowych swiatel, a w miare zblizania sie samolotu do lotniska McCarran mozna dokladnie przyjrzec sie hotelom tonacym w blasku neonow. Widac dokladnie piramide ze Sfinskem, Wieze Eiffla czy rzymskie koloseum,  nie jestesmy jednak w muzeum miniatur a w Las Vegas na pustyni Mojave, ale nie jest to w zaden sposob fatamorgana. Po wyladowaniu kontrola immigration jak nigdy przebiega bardzo zgrabnie, ale to pewnie dlatego, ze oprocz lotu Brtisih Airways nic ma zadnego innego przylotu z zagranicy. Rutynowe pytania, badanie odciskow palcow, siatkowki oka i witaj Ameryko! Dosc dlugo czekam na swoja walizke, ale wreszcie wylania sie i ona; oddaje stosowny formularz u celnika i swobodnie opuszczam strefe przylotow. Welcome to the USA! Na miejscu dochodzi godzina 20 czasu lokalnego, jest 9 godzin roznicy miedzy Las Vegas a Polska. Wydawaloby sie, ze bede po podrozy bardzo zmeczony i senny, ale w takich chwilach chyba jakas adrenalina i hormony szczescia biora w gore i odnajduje w sobie duze poklady energii. Zmieniam terminal – miedzy terminalami 1 i 3 co kilka minut kursuje darmowy autobus wahadlowy. Aby dotrzec do centrum mamy do wyboru kilka opcji, ja decyduje sie na autobus numer, ktorego trasa przebiega w poblizu mojego hotelu. Po wejsciu do autobusu chce kupic bilet u kierowcy, ale okazuje sie, ze banknot 20-dolarowy jest zbyt duzy, a automat umieszczony w autobusie obok kierowcy nie przyjmuje wiekszych nominalow i nie wydaje reszty. Wobec tego musze  sie wycofac, wejsc do terminala, gdzie rozmieniam pieniadze kupujac wode mineralna oraz widokowki. Oczywiscie autobus juz odjechal, musze poczekac 30 minut na kolejny kurs, ale nie czuje zmeczenia i dzielnie czekam na przyjazd pojazdu. Autobusy w Las Vegas przypominaja te kursujace po Miami, jest po godzinie 21 i pasazerow nie ma zbyt wielu. Kolejne przystanki sa zapowiadane przez glos spikera, sa tez zamontowane tablice, na ktorych pojawiaja sie nazwy kolejnych przystankow. Ciezko mi precyzyjnie okreslic, na ktorych z nich mam wysiasc, okazuje sie, ze wysiadlem o 1 przystanek wczesniej, ale luna kolorowego swiatla prowadza mnie do hotelu Circu Circus, gdzie spedzam kolejne 2 dni.
Pobyt w Las Vegas uplywa mi bardzo milo, pogoda jest przednia, slonce swieci, korzystam z dobrodziejstw basenu, czytam amerykanska prace i delektuje sie kawa w Starbucskie. Podziwiam potezne hotele i kasyna oraz spacerowiczow przechadzajacych sie po Las Vegas Boulevard, tym razem dominuje Amerykanie, musze powiedziec, ze pierwszy raz w zyciu widzialem naprawde otyle osoby, czesc z nich jezdzila na specjalnych wozkach/motorkach. Ukoronowaniem mojego pobytu w Las Vegas byl koncert Britney Spears w przybytku Axis w resorcie Planet Hollywood. W środowy wieczór kilka po godzinie 19:30 dotarłem do miejsca, w którym odbywało się show. Kiedy już udało mi się przebrnąć przez świątynię hazardu mogłem wejść do części dla osób oczekujących na koncert Britney. Główne drzwi otwierano o godzinie 20:00, sam występ miał rozpocząć się o godzinie 21:00. Scena miała kształt półkola, poszczególne wejścia były bardzo dobrze oznaczone i nie było żadnego tłumu. Mając w pamięci dantejskie sceny z koncertu Madonny na Bemowie byłem w szoku, że tutaj show może wyglądać tak kulturalnie, bez żadnych przepychanek. Goście oczekujący na spektakl mogą skorzystać z popcorn baru, który serwował także drinki. Wnętrze było kolorowe, podświetlane rozmaitymi barwami a na ekranach na ścianach prezentowane były fragmenty teledysków gwiazdy wieczoru. Zająłem moje miejsce i rozpoczęło się odliczanie. Bardzo zaskoczył mnie fakt, że wśród publiczności przeważały emerytowane małżeństwa bądź rodziny z dziećmi, do tej pory byłem przekonany, że grupa odbiorców artystki jest zupełnie inna, ale pewnie aspekt finansowy także odrywa spore znaczenie. Gdyby to było standardowy koncert podczas trasy, kiedy odwiedza się różne miasta, to z pewnością znalazłoby się na miejscu dużo więcej oddanych fanów, a nie łudźmy się, że wiele osób z Polski poleci do Vegas, by spełnić swoją fanaberię i zobaczyć show na żywo. Kilka minut po godzinie 21 światła zgasły, z głośników rozległa się zapowiedź nadejścia księżniczki popu, za kurtyną ukazała się zjeżdżająca w dół kula, w której umieszczona była Britney a w tle rozbrzmiały pierwsze takty jej najnowszego przeboju Work Bitch, w USA sprytnie ocenzurowanego. Kiedy po tylu ładnych latach zobaczyłem moją ulubienicę na żywo, nogi miałem jak z waty, ale dzielnie trzymałem formę, tańczyłem i śpiewałem w rytm jej największych hitów, to była przebojowa noc, oby więcej takich pozytywnych muzycznych wibracji.
W czwartkowy poranek po emocjach środowego wieczoru nie było łatwo dojść do siebie, ale poranek przy basenie skutecznie mnie rozbudził, a upalne słońce dało energię na długi dzień spędzony na przemierzaniu Las Vegas wzdłuż i wszerz. Późnym wieczorem żegnałem już tą oazę na pustyni Mojave i linią Air Canada Rouge odlatywałem do kanadyjskiego Montrealu we francuskojęzycznej prowincji Quebec. Po godzinie 20 byłem już na lotnisku im McCarana i mogłem odprawić się na mój lot, równocześnie z moim lotem do YUL odprawiany jest także lot do Toronto (YYZ), można skorzystać z automatów, które wydrukują nie tylko karty pokładowe, ale także zawieszki bagażowe. Tak jak linie amerykańskie na lotach krajowych także i w tym wypadku musiałem dopłacić 25 USD za bagaż rejestrowany, płatności można dokonać kartą w automacie podczas odprawy i  jest to bardzo wygodna forma uregulowania należności. Jak podejrzewałem karty pokładowe do marny czarno-biały skrawek papieru, Tagi bagażowe również wyglądają bardzo ubogo, trzyliterowy kod jest mało widoczny a o zielonych paskach na krawędziach mogę zapomnieć. Cóż, w Stanach panuje zupełnie inna kultura latania, dla nich jest to bardzo powszechne i nie przywiązują wagi do takich rzeczy. Po kontroli paszportowej oraz przejściu przez kontrolę bezpieczeństwa oczekuję na odlot mojego Airbusa A320 w barwach liścia klonowego. Boarding rozpoczyna się planowo i co ciekawe jest prowadzony w dwóch językach, po angielsku oraz po francusku, co bardzo mi się podoba. Personel pokładowy również komunikuje się dwujęzycznie z pasażerami, tym razem stewardessy są bardzo młode, mają na oryginalnie skrojone kapelusze a ich uniformy zupełnie nie przypominają poważnych garsonek czy kostiumów, jeszcze bardziej na luzie prezentowała się załoga linii Virgin America, kiedy to we wrześniu 2010 roku leciał z nowojorskiego lotniska JFK do Los Angeles. Po zajęciu miejsc nastąpiła tradycyjna instrukcja bezpieczeństwa i błyskawicznie wystartowaliśmy w trwający 5 godzin lot LAS-YUL.
Start bardzo lagodny, po chwili moge upajac sie widokami nocnego Las Vegas, po raz ostatni moge podziwiac to niezwykle miasto z lotu ptaka, mam tradycyjnie miejsce przy oknie. Pogoda jest piekna, co jakis czas mijamy rozswietlone pola, niestety w samolocie nie ma wyswietlaczy pokazujacych aktualna mape, wiec nie jestem w stanie okreslic, jakie miasta mijamy. Poniewaz lot obslugiwany jest przez tania spolke corke linii Air Canada Rouge, wiec na pokladzie nie ma darmowych posilkow, ale stewardessy roznosza darmowe zimne napoje kilka razy podczas lotu. Po ponad 4 godzinach lotu w oddali pokazuje sie rozowe wschodzace slonce a w dole widac bardzo rozlegly Montreal i potezna rzeke. Spokojnie ladujemy na lotnisku w stolicy francuskojezycznej prowincji Quebec, na plycie lotniska przewazaja samoloty Air Canada. Po wyjsciu z samolotu trzeba udac sie do kontroli paszportowej, o tej porze nie ma zadnych kolejek, zwlaszcza ze wiekszosc pasazerow mojego lotu stanowili Kanadyjczycy, dla ktorych jest osobna kolejka. Pan za okienkiem zadaje podstawowe pytania o dlugosc pobytu, cel wyjazdu i miejsce pracy, po czym wbija pieczatke i przechodze odebrac bagaz, tym razem nie musze dlugo czekac na walizke, oddaje jeszcze deklaracje celna tuz przed wyjsciem i bienvenue au Canada. Jest bardzo wczesna pora, po nocnym locie czuje sie troszke zmeczony, wjezdzam schodami ruchomymi na poziom odlotow i tam znajduje kawiarnie, gdzie zamawiam bajgla oraz kawe z mlekiem, czas sie dobrze obudzic, jest kilka minut po 7 rano, 3 godziny roznicy do Las Vegas. Nad miastem wisza ciemne chmury, jest zimno i wietrznie, ale takiej wlasnie pogody spodziewalem sie w kraju liscia klonowego. Ciesze sie, ze znowu mam mozliwosc rozmawiania po francusku. Przegladam moje notatki dotyczace wycieczki, pobieram darmowa mapke Montrealu z punktu informacji turystycznej na lotnisku i w automacie kupuje calodzienny bilet na wszystkie linie komunikacji miejskiej. Tuz przed terminalem zatrzymuje sie autobus 787 laczacy port lotniczy Montreal Trudeau ze scislym centrum miasta, podroz do miasta trwa ok. 40 minut, sa poranne korki, wiec warto to uwzglednic. W autobusie bardzo zroznicowani etniczo pasazerowie, lubie takie towarzystwo. Akurat kiedy wjezdzamy do miasta, zza chmur wychodzi slonce, wiec humor dopisuje. Moj hotel znajduje sie nieopodal dworca autobusowego w centrum Montrealu i po kilku minutach jestem na miejscu a recepjonistka wloskiego pochodzenia oznajmia, ze moj pokoj bedzie gotowy za niecaly kwadrans; bardzo mila niespodzianka. Po okolo 15 minutach oczekiwania udaje sie do mojego pokoju, rozpakowuje sie i biore cieply orzezwiajacy prysznic, ubieram sie cieplej, by sprostac zmiennej pogodzie i wychodze na zewnatrz. Montreal wydaje mi sie byc takim miksem miedzy Paryzem a Nowym Jorkiem, oprocz wiezowcow w stylu Manhattanu w centrum znajduja sie male malownicze domki i kamieniczki. Tak sie sklada, ze w poblizu zlokalizowane jest centrum handlowe, znajduje tam takze punkt pocztowy a na przeciwko znajduje sie McDonald’s, gdzie zamawiam sniadaniowe burito. Po posilku czas na wyprawe na stare miasto, dokad udaje sie metrem. Wagoniki sa cale srebrne i przypominaja metro w Nowym Jorku, ale stacje sa znacznie ladniejsze niz te w NYC. Wysiadam w centrum i podazam za tlumem na reprezentacyjna ulice Montrealu, po drodze mijam kopie katedry Notre Dame, z moich obserwacji wynika, ze praktycznie kazdy na ulicy w Kanadzie pije kawe na wynos, nic dziwnego, bo przezywajacy wiatr daje sie we znaki. Z centrum udaje sie w kierunku portu, mijam zabytkowe waskie uliczki z budynkami z czerwonej cegly, wyglada to niezwykle uroczo. Port wyglada na dosc opuszczony, nad woda znajduje sie kilka pomostow, w drewnianych budynkach mozna ogrzac sie w kawiarniach. W drodze powrotnej zatrzymuje sie w jednej z kawiarni, by sprobowac cappuccino z syropem klonowym, czyli kanadyjskiej specjalnosci. W centrum handlowym zaglebiam sie w supermarkecie, roznorodnosc towarow sprawia, ze mieni mi sie w oczach, czego tam nie ma, sa np. Ciasteczka Oreo z nadzieniem mietowym, chipsy Lay’s o smaku cynamonowym a takze najrozniejsze rodzaje gotowych polproduktow do odgrzania czy przygotowania. Slinka cieknie. Teraz juz czas odpoczac, bo w nocy dzielnie uskutecznialem clubbing, a dobrze sie zlozylo, ze dzielnica rozrywkowa znajdowala sie w bezposredniej bliskosci mojego hotelu.
Rano po skromnym sniadaniu w hotelu podjezdzam metrem do dworca kolejowego, w poblizu ktorego znajduje sie przystanek Mega Busa. W poczekalni mozna skorzystac z darmowego wifi, na pokladzie autokarow takze jest dostepna ta usluga, ale podczas mojego kursu lacze praktycznie nie dzialalo. Okolo kwadrans przed odjazdem autokaru kierowcy wpuszczaja pasazerow do autobusu, wyglada niemal identycznie jak Polski Bus. Ludzi jak na poranek calkiem sporo, droga do Toronto biegnie autostrada, zza okien widac jedynie pola i lasy, dopiero na ok. 30 minut przed wjazdem do stolicy prowincji Ontario na horyzoncie pojawiaja sie bloki i wiezowce a w oddali majaczy CN Tower – wieza telewizyjna i chyba najbardziej rozpoznawalny budynek w miescie. W sobotnie popoludnie pogoda takze nie jest zbytnio zachecajaca do spacerow, nadal jest zimno i wietrznie, ale na szczescie dotarcie do hostelu nie zajmuje mi duzo czasu. Architektura w Toronto jest juz inna niz w Montrealu, zdecydowanie bardziej angielska niz francuska, w starszej czesci srodmiescia zabudowa jest niska, w poblizu wody do gory pna sie wiezowce. Mieszkam na Church Street, nieopodal znajduje sie dzielnica udekorowana teczowymi flagami, pasy na jezdni takze sa w kolorach teczy, jakos nie moge sobie wyobrazic takich obrazko w Polsce. Z mapka w dloni docieram do glownego dworca kolejowego, skad juz rzut beretem do wspomnianej wiezy telewizyjnej. Wedlug mnie jest ludzaca podobna do wiezy, ktora stoi w Berlinie na Alexanderplatz. W jej poblizu mozna zwiedzic muzeum kolejnictwa, stare kanadyjskie lokomotywy i wagony pociagow towarowych wystawione sa na powietrzu i mozna je ogladac za darmo. Robi sie ciemno, a szklane wiezowce iluminuja intensywne swiatlo, rozgwiezdzone niebo nad Toronto wyglada bardzo malowniczo, jak wiadomo uwielbiam takie nowoczesne metropolie, zatem i tam czuje sie dobrze. Po drodze obowiazkowa wizyta w Starbucks Coffee oraz w McDonald’s i czas odpoczac, bo pozniej czeka mnie impreza we FLY YYZ.
W
niedzielny poranek po smacznym sniadanku ruszam w miasto, pogoda sie zdecydowanie poprawila, mimo ze nadal jest zimno, to swieci piekne jesienne slonce i moge cieszyc sie panorama miasta w cieplych  kolorowych barwach. Czas szybko uplywa i po poludniu zbieram sie juz na lotnisko, najpierw czeka mnie przejazdzka metrem z przesiadka do stacji Kipling Station a stamtad autobus Express Rocket zawozi mnie na lotnisko. Stanowisko odprawy linii British Airways jest juz otwarte, wczesniej dostalem informacje mailowa od linii, ze samolot bedzie opozniony o ponad 3 godziny z powodu poznego przylotu do Toronto. W Londynie mam na przesiadke bardzo duzo czasu, wiec opoznienie nie stanowi dla mnie problemu, a dodatkowo staje sie posiadaczem vouchera o wartosci 10 CAD z racji opoznienia. Na lotnisku maja mojego ulubionego Starbucksa, gdzie moge przed dlugim lotem zrelaksowac sie przy Chai Tea Latte, jagododziance i popcornie. W koncu okolo godz. 21 zostajemy kolejno zapraszani na poklad Dreamlinera, dla mnie bedzie to pierwszy lot Boeingiem 787. Po wejsciu do samolotu od razu widac, ze maszyna jest nowa i swieza. Mam wiecej miejsca na nogi a najwieksza atrakcje stanowia duze okna, ktore nie posiadaja tradycynych plastikowych zaslonek, ale maja guzik, za pomoca ktorego mozna zmieniac zaciemnienie i kolor szyby, co za bajer! System rozrywki elektronicznej takze bogaty i nie zacina sie tak, jak podczas lotu do Las Vegas, niestety przyslowie „nie chwal dnia przed zachodem” jest prawdziwie, bo po okolo 2 godzinach lotu, kiedy juz zjadlem obiad i chcialem obejrzec sobie odcinek serialu kryminalnego o komisarzu Wallanderze okazalo sie, ze system sie zacial i dzialala tylko mapka oraz plyta Madonny The Immaculate Collection, ktora mialem uruchomiona chwile po starcie. Moja uwage zwrocila bardzo wiekowa zaloga pokladowa, na moje oko wszyscy byli miedzy 50. a 60. rokiem zycia. Pomyslalem sobie, ze to ze wzgledu na fakt, ze zaloga jest doswiadczona a samolot dosc czesto ulegal usterkom technicznym. Na szczescie podczas mojego nocnego rejsu do Londynu nic takiego nie mialo miejsca, start maszyny bardzo lagodny (w przeciwienstwie do lotu do LAS, kiedy to wyraznie slyszalem wszystkie trzaski), lekkie turbulencje pojawily sie tylko w rejonie Irlandii, a caly lot trwal okolo 6 godzin. Jedzonko na pokladzie bylo bardzo smaczne, pozniej udalo mi sie nawet zapasc w lekki sen, byc moze moj organizm juz przyzwyczail sie do latania. Nad ranem podano sniadanie, ten lot byl krotszy, wiec i posilek duzo skromniejszy, bo tylko muffin oraz jogurt, ale dobre i to, zawsze mozna nieco zaspokoic glod. Nad Londynem piekna pogoda, z okien samolotu podziwiam brytyjska stolice, ladujemy na Heathrow i udaje sie do swojego terminala 3, gdzie korzystam z wygodnych foteli, na ktorych moge sobie zdrzemnac i poczekac w spokoju na kolejne polaczenie do Warszawy. Wokol mnie korytarze lotniska przemierzaja ludzie z calego swiata, ale jestem tak zmeczony, ze na kilka godzin zasypiam z bagazem podrecznym na kolanach.
Co jakis czas przebudzalem sie ze snu i sprawdzalem godzine, by ze zmeczenia przypadkiem nie przespac lotu. Numer gate mojego lotu do Warszawy wyswietla sie dopiero na okolo 30 minut przed odlotem, tuz przed rozpoczeciem boardingu. Tak sie sklada, ze obok Airbusa A320, ktorym polece do Polski, zaparkowane sa dwa najwieksze pasazerskie samoloty swiata Airbus A380, trwa boarding na lot linii Quantas do Melbourne (via DXB) oraz na lot linii Emirates do Dubaju. Australia jest caly czas numerem jeden na mojej liscie miejsc wartych zobaczenia, mam nadzieje, ze w nadchodzacym roku uda mi sie spelnic kolejne marzenie. Load factor na moim locie takze bardzo dobry, BA na polaczeniach z i do Polski nie moga narzekac na brak pasazerow, ale mysle, ze jest to spowodowane faktem, ze na tej trasie oferuja tylko 2 loty dziennie. Biore ze stojaka gazetke Time, bym podczas lotu mial sie czym zajac. Tym razem zaloga jest mieszana i w srednim wieku, mimo natloku pasazerow boarding przebiega sprawnie i o czasie ruszamy z Heathrow, a na ekranie mozna sledzic parametry lotu. Wkrotce po osiagnieciu wysokosci przelotowej rozpoczyna sie serwis, po raz kolejny mam okazje wgryzac sie w niezwykle smaczna kanapke. Ladowanie nastepuje o czasie, stolice Polski spowija warstwa chmur deszczowych, typowa jesienna szaruga. Dobry wieczor, Warszawo, witam po przerwie!         


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz