Madera - portugalska perła Atlantyku / 22.10.2014 - 27.10.2014

Po dwóch dniach pobytu w Polsce ruszam w kolejna podroz, czas zobaczyc portugalska wyspe Madere i jej niezwykle lotnisko, ktore nalezy do najbardziej niebezpiecznych na swiecie. Dla fana lotnictwa jest to nie lada gratka, stad tez Funchal juz od dawna bylo na mojej liscie miejsc wartych odwiedzenia. Kilka lat temu widzialem St. Martin (SXM: samoloty ladujace niemal na plazy), w ubieglym roku zaliczylem Gibraltar (GIB: pas startowy krzyzujacy sie z droga). Jak to u mnie bywa, trasa wycieczki jest rozbudowana, moge zaliczyc kolejne loty i zdobyc mile Miles & More oraz po drodze odwiedzić Porto.
Moja podroz rozpoczynam na dworcu Metro Mlociny, skad nocnym kursem Polskiego Busa ruszam do Pragi czeskiej. Przypomina mi sie moja majowka, bo poczatkowa trasa byla identyczna. Podroz mija w bardzo komfortowych warunkach, poniewaz pasazerow nie ma duzo i  moglem swobodnie rozlozyc sie na dwoch siedzieniach. Po nocnej przejazdzce docieramy ok. 4:30 nad ranem na dworzec Florenc, dookola glucha cisza, na zewnatrz zimno i pada deszcz, na szczescie jest calodobowe okienko w McDonald’s, a obok jest stacja metra i mozna sie schowac przed niesprzyjajaca aura. Punktualnie o 6 rano otwiera sie supermarket BILLA oraz McDonald’s, wiec mam zajecie, w sklepie wyszukuje nowosci do kupienia (Activia kakaowa i Mueller Milk Sri Lanka, jest tez mala Vanilla Cola w butelce) a potem zajadam pyszna kanapke w Macu i kilka minut po 7 jade metrem do stacji Dejvicka a nastepnie autobusem na lotnisko. 
Na lotnisku moge sie ogrzac i zjesc sniadanko, miejsca jest bardzo duzo, wiec moge swobodnie zajac dwa siedzenia i wygodnie spedzic ostatnie godziny przed odlotem. Okolo pol godziny przed lotem do Genewy odlatuje maszyna Swiss do Zurichu, wiec wspolna odprawa otwiera na oba loty otwiera sie nieco wczesniej. Pomny doswiadczen dlugiej kolejki podczas mojej ostatniej wizyty na praskim lotnisku jestem przy stanowisku odpowiednio wczesniej i nawet trafiam na ta sama pania, ktora mnie ostatnio odprawiala, ale tym razem kolejki nie bylo prawie wcale. Chwile pozniej jestem juz po kontroli bezpieczenstwa i czekam na moj samolot, niebo powoli sie wypogadza. Akurat obok mnie ma miec boarding lot czarterowy na Wyspy Kanaryjskie, bardzo duzo ludzi klebi sie pod bramka, przewazaja emeryci i rodziny z malymi dziecki, ktore generuja spory halas, wiec szybko zmieniam miejsce. Pogoda troche sie poprawia, przestaje padac i w oddali widac przeblyski slonca. Moj odlot sie nieco opoznia z powodu poznego przylotu samolotu do Pragi, w ostatniej chwili zmienia sie gate, pozniej trzeba poczekac az pasazerowie wyjda a zaloga nieco ogarnie wnetrze Airbusa A320. Tak jak ostatnio zaloga jest bardzo mocno egzotyczna, zaloga meska, przewaza ciemna karnacja, personel mowi po francusku, podejrzewam, ze panowie sa pochodzenia arabsko-srodziemnomorskiego. Jak to mam w zwyczaju, zajmuje miejsce przy oknie i oczekuje na start. Bardzo zaskakuje mnie, ze kapitan przed startem wychodzi z kokpitu, pokazuje sie wszystkim podroznym i przemawia przez interkom podajac podstawowe parametry dotyczace lotu. Po starcie niebawem ogladamy tylko slonce, chmur nad Europa Zachodnia prawie nie widac. Zaloga roznosi lekki posilek, po jedzeniu zabieram sie za lekture magazynu pokladowego Swiss. Przed ladowaniem w Genewie podziwiam Jezioro Genewskie i umieszczona przy jego brzegu fontanne. Kiedy bylem tam w maju podczas calego pobytu pogoda byla brzydka, a teraz okazuje sie, ze jesien w Szwajcarii potrafi byc bardzo ciepla, na zewnatrz jest ponad 20 stopni, slonce mocno daje znac o sobie. Przede mna teraz okolo 3 godziny na przesiadke, w centrum transferowym odbieram karte pokladowa na kolejny odcinek lotu z Genewy do Porto. Mam sporo czasu, w terminalu zajmuje miejsce w jednej z kawiarni, gdzie zamawiam kawe i ciastko. Uwielbiam siedzieć na stołku barowym, pić kawę i obserwować otoczenie oraz przemykających obok ludzi, zwłaszcza na lotnisku. Mogę na chwilę odpłynąć, zatrzymać wzrok na co ciekawszych osobnikach i kontemplować miejski gwar. Powoli zbliża się czas do boardingu mojego lotu do Porto. Widzę dwóch Czechów, którzy lecieli ze mną z Pragi, mają rezerwację na ten sam lot, więc nie ja jeden wybrałem taką destynację. Pasażerów odlatujących do OPO jest bardzo dużo, a ponieważ każdy ma dość pokaźnych rozmiarów bagaż podręczny, to obsługa zachęca, by bezpłatnie nadać go do luku, ponieważ nie dla wszystkich sztuk znajdzie się miejsce na pokładzie. Tak też robię, zwłaszcza że do mojej kolekcji naklejek z kodami lotnisk dojdzie kolejna ;) Wchodzimy na pokład przez rękaw, boarding z racji ograniczonego miejsca w samolocie i dużej ilości podróżnych trwa bardzo długo, nie lubię przepychać się między ludźmi, ale w samolocie to konieczne. Moje miejsce jest standardowo przy oknie. Załoga również kolorowa, tym razem na pewno rozpoznaję portugalskiego stewarda, który anonsuje lot w ojczystym języku. Maszyna szybko wznosi się do góry i znów mogę obserwować Genewę z lotu ptaka, później przez większą część lotu w dole widać chmury,  będzie czas na dalszą lekturę magazynu pokładowego linii Swiss. Ku mojemu zaskoczeniu na pokładzie serwowany jest obiad, mimo że czas lotu to w praktyce niecałe 2 godziny, aromatyczne pesto doskonale trafia w moje gusta, ucztę dla podniebienia uzupełniają lampka wina cabernet oraz szwajcarska czekoladka. Po drodze mijamy Francję i Hiszpanię, czas lądować, z samolotu widać Ocean Atlantycki oraz słynny most w Porto. Lotnisko w Porto bardzo przestronne, ale też bardzo puste, odnoszę wrażenie, że nie ma na nim żywej duszy, na przylotach pustawo, na odlotach również, garstka ludzi na parkingu i przy stacji metra. Lotnisko jest bardzo dobrze skomunikowane z miastem, bezpośrednio do centrum można dojechać nowoczesną kolejką, automaty biletowe znajdują się przed wejściem na peron, nie powinno być problemu z zakupem, ponieważ menu jest dostępne w kilku językach. Teraz istotna kwestia: wedle mojego odczucia w Portugalii jest problem z płatnościami kartami, o czym przekonałem się już w automacie, kiedy to kilkakrotnie odrzucił moją płatność. Później podobna sytuacja zdarzyła się w automacie w McDonald’s, w pozostałych restauracjach terminale służyły tylko do dekoracji, bo zawsze obsługa mówiła, że akurat nie działają; w jednym z supermarketów dowiedziałem się zaś, że płatność kartą możliwa jest za zakupy powyżej 20 euro. Na szczęście bankomaty działają bez zarzutu, jest ich sporo i sprawnie wypłacają gotówkę. Podróż metrem (na przedmieściach pociąg jedzie nad ziemią) do śródmieścia trwa ok. 40 minut i kosztuje 2,35 euro, z czego 0,5 euro kosztuje karta magnetyczna, na której później można kodować kolejne bilety, także jednorazowe; jak widać, co miasto, to inny sposób na komunikację i uiszczanie opłat.


Centrum Porto tetni zyciem, na glownym deptaku im. Sw. Katarzyny spaceruje bardzo duzo turystow i miejscowych, ze straganow z kasztanami na goraco unosi sie w powietrze charakterystyczny dym, sciany budynkow mieszkalnych zdobia azulejos, przy kawiarnianych stolikach siedza przechodnie i powoli sacza swoje drinki, czuje, jakbym na moment przeniosl sie do Rio de Janeiro, bo w piekarniach i cukierniach widnieja przekaski tego samego typu jak te, ktory jadlem w Brazylii. Nic dziwnego, skoro Portugalczycy skolonizowali ten kraj. Jest bardzo cieplo, termometry wskazuja 28 stopni. Dosc duzo czasu zajmuje mi znalezienie mojego hostelu, poniewaz na czesci ulic nie ma tabliczek z ich nazwami a dwie spytane o droge osoby nie umieja wskazac trasy poprawnie. Po zameldowaniu sie w hostelu i krotkim odpoczynku robi sie ciemno i kiedy wracam na deptak, widze juz tylko zamykajace sie lokale, na szczescie na sasiedniej ulicy udaje mi sie jeszcze znalezc otwarty supermarket a w nim m.in. Fante o smaku ananasa czy marakui, yummy! Jedyna galeria handlowa w okolicy zamyka sie o 21, ale strefa gastronomiczna jest czynna do 22, znajduje tam ulubionego McDonalda, gdzie zamawiam drobne niedostepnego w Polsce cheeseburgera z bekonem. Kiedy wracam na nocleg na ulicach nie ma juz zywego ducha, co jakis czas przez centrum przejedzie samochod, widac, ze ewidentnie miasto bardzo szybko zasypia. Ja takze zbieram sie do snu, poniewaz mam pobudke skoro swit, gdyz odlot na Madere zaplanowany jest na godzine 7 rano. Autobusem nocnym ze srodmiescia docieram sprawnie pod same drzwi terminalu, na poziomie wylotow swiatla sa przygaszone, ale pasazerow oczekujacych na pierwsze poranne odloty jest calkiem sporo. Swoja baze w Porto ma irlandzki Ryanair, wiec by samoloty byly w ruchu i zarabialy, musza startowac o swicie. Jako pierwsza rozpoczyna sie odprawa Lufthansy na rejs do Frankfurtu, pozniej czas na rejs TAP do Lizbony, widze, ze do wszystkich lotow tego portugalskiego przewoznika jest jedna kolejka, a ze czynne sa tylko dwa stanowiska i kolejka wolno sie posuwa, to takze ustawiam sie w ogonku i spedzam w nim az 40 minut. Akurat do pomocy dolaczaja dwie dodatkowe pracownice i kolejka nieco sie rozluznia, pozniej przy kontroli bezpieczenstwa trafiam nawet na Polaka wracajacego przez LIS do WAW. Mam jeszcze duzo czasu, w sam raz na sniadanie w lotniskowym bistro, pozniej nieco dalej zauwazam stanowiska z komputerami i dostepem do internetu, gdzie korzystam z mozliwosci odprawy online na moj rejs z Funchal do Londynu na niedzielny wieczor, to doprawdy bardzo rzadkie zjawisko, ze odprawa online jest dostepna na 72 godziny przed odlotem. Za oknem wciaz ciemno, widze, ze nasz Airbus 319 jest juz podstawiony pod rekaw. Okolo 6:30 pod bramka pojawiaja sie panie przygotowujace odprawe, maja na sobie bardzo ladne stroje i obowiazkowo apaszki w kolorach przewoznika i zarazem portugalskiej flagi (zielen i czerwien). Na pokladzie pasazerow witaja podobnie ubrane stewardessy, zajmuje tradycyjnie moje ulubione miejsce i wertuje magazyn pokladowy, jak zwykle najciekawiej prezentuje sie dla mnie mapka z siatka polaczen, TAP Portugal obsluguje bardzo duzo kierunkow do Brazylii a poza tym loty do Caracas, bardzo zastanawia mnie informacja, ze oferowane sa bezposrednie loty z Madery do stolicy Wenezueli. Pozniej przeczytalem, ze wlasnie z Madery pochodzi duza mniejszosc portugalska mieszkajaca w Caracas i okolicy. Czego to sie czlowiek nie dowie...

Po zajęciu miejsc załoga wita pasażerów i rozpoczyna się instruktaż bezpieczeństwa, film jest wyświetlany na ekranikach umieszczonych nad siedzeniami, tym razem głównymi aktorami są mali pasażerowie TAP Portugal; szczerze mówiąc zdecydowanie bardziej jestem zwolennikiem filmów z klasyczną instrukcją niż z jakimiś fajerwerkami w wykonaniu rozkrzyczanych dzieci. Za oknem jeszcze ciemno, a my wzbijamy się nad Ocean Atlantycki, samolot w miarę szybko osiąga wysokość przelotową i po upływie około pół godziny od startu stewardessy rozpoczynają serwować śniadanie, zestaw składa się z sycącej kanapki oraz jogurtu, do tego gorące i zimne napoje, a wszystko to ładnie zapakowane niczym kanapki w McDonald’s w tekturowe kolorowe pudełeczka, które można łatwo otworzyć i zamknąć. Powoli za oknami wychodzi różowe słońce, lubię oglądać wschody słońca na pokładzie,  mają w sobie coś majestatycznego. Czas bardzo szybko mija, magazyn pokładowy TAP Portugal okazuje się być ciekawą lekturą, jest dużo interesujących artykułów na temat destynacji oferowanych przez tą linię lotniczą. Kapitan zniża lot a załoga przygotowuje kabinę do lądowania, nie widać jednak specjalnych emocji, mimo że to teoretycznie jedno z najbardziej niebezpiecznych lotnisk na świecie i podejście do niego wymaga dużej precyzji ze strony pilotów. Podejrzewam, że TAP ma w tej kwestii doświadczenie, bo wraz z pomarańczową low costową linią easyJet jest najczęstszym gościem na lotnisku w Funchal. Linia brzegowa Madery jest dość nieregularna, widać, że wyspa jest pochodzenia wulkanicznego jak i położone nieopodal Wyspy Kanaryjskie. Łagodnie przyziemiamy na pasie startowym, który jest specjalnie przedłużony i jego część znajduje się na palach nad wodą. Niestety, lądując nie miałem okazji zobaczyć tej specyficznej konstrukcji, a dopiero po wyjściu z samolotu można zobaczyć, że tak naprawdę z obu stron pasa za jego krawędzią znajduje się urwisko skalne i ocean.
Terminal jest mały, ale przytulny, na bagaż trzeba trochę poczekać, ale mam jeszcze sporo czasu do odjazdu autobusu do centrum Funchal, lotnisko jest bowiem zlokalizowane w sąsiedniej miejscowości Machico, a sam dojazd do stolicy wyspy zajmuje około 40 minut. Wprawdzie można skorzystać z szybszego połączenia Aerobusem za 5 euro, ale można pokusić się o niższą cenę jadąc zwykłym autobusem miejskim, czas przejazdu nie różni się znacznie od Aerobusa. Przed terminalem w kawiarni zamawiam espresso doppio, czas się wzmocnić po praktycznie nieprzespanej nocy. Całe szczęście, że pogoda dopisuje, nie ma upału, a od oceanu wieje rześkie powietrze. Niebawem nadjeżdża mój autobus, oprócz mnie na przystanku czeka na jego odjazd jeszcze kilka osób. Bilety kupuje się płacąc u kierowcy, koszt jednego takiego przejazdu do 3,85 euro, po około 30 minutach jesteśmy na miejscu przy jednej z głównych arterii Funchal. Podróż okraszona była rubasznym humorem, bowiem na lotnisku do autobusu wsiadł pewien pijany jegomość, który na cały autobus opowiadał jakiś śmieszne rzeczy. Ja akurat się na nich nie skupiałem, bo nic z tej gadki-szmatki nie rozumiałem, ale śmiał się także kierowca oraz pasażerowie wokół, więc podejrzewam, że było wesoło. Ja moją uwagę skupiłem na nieziemskich krajobrazach, jakie widać za oknem, kierowcy na Maderze muszą pokonywać niesamowite serpentyny, kręte drogi, strome zbocza, wiadukty, tunele i urwiska skalne to tutaj codzienność, za to w nagrodę natura oferuje zapierające dech w piersiach widoki oraz piękną niczym niezmąconą egzotyczną przyrodę. Pierwsze kroki kieruję do punktu z pamiątkami w centrum handlowym, tam zaopatruję się w widokówki a później zjeżdżam schodami ruchomymi na dół do supermarketu spożywczego Pingo Doce. Czego tam nie ma, jak zwykle w takich miejscach dostaję oczopląsu i z chęcią ładowałbym wszystko do koszyka, ale niestety muszę się powstrzymać. Po zakupach nadchodzi czas, bym zameldował się w moim hotelu Monaco, właściciel jest bardzo sympatyczny i mówi płynnie po angielsku, co przy obsłudze hostelu w Porto stanowi zaskakującą odmianę.

Funchal jest niesamowicie malownicza miejscowoscia, zanim dotarlem do hotelu nie moglem sie napatrzec na urzekajace krajobrazy Madery, w oddali znajduje sie wysoka gora, na ktorej zboczach mozna podziwiac domy mieszkalne, podziwiam ludzi, ktorzy egzystuja w takich warunkach. w parku nad oceanem ma swoja stacje kolejka linowa, ktora mozna dotrzec w wyzsze partie Madery i z gory podziwiac piekno tej portugalskiej wyspy. Jesli jednak ktos ma ochote na plazowanie, to tutaj sie rozczaruje, bo praktycznie nie ma tam plaz piaszczystych, w Funchal plaze sa kamieniste lub wybetonowane a o opalanie w takich warunkach trudno. Pobyt na Maderze wspominam bardzo milo, odpoczalem i naladowalem sie energia sloneczna, moje oczy cieszyly piekne krajobrazy, a do tego moglem posmakowac nieco kulinarnych rarytasow. Jesli chodzi o architekture, to ulice sa tutaj waskie a chodniki w sporej czesci wybrukowane. Budynki raczej niskie, bardzo kolorowe, wiele z nich ma okiennice oraz jest ozdobione azulejos. Podoba mi sie fakt, ze miasteczko jest zadbane, czyste i  pelne egzotycznej roslinnosci, mysle, ze jesli ktos potrzebuje kilku dni odpoczynku, to Madera bedzie bardzo dobrym wyborem. Jak to zwykle bywa, czas szybko plynie i po 3 dniach pobytu pora wracac. W niedzielne leniwe popoludnie lokalnym autobusem zabieram sie na lotnisko i czekam na otwarcie odprawy rejsu TAP Portugal do Londynu. O dziwo wsrod pasazerow nie przewazaja Brytyjczycy wracajacy z urlopu, ale Portugalczycy, byc moze w UK takze znalezli swoje szczescie i postanowili tam pozostac. Na lotnisku o tej porze jest pusto, oprocz nas odlatuje tylko opozniony samolot linii Transavia do Porto i dalej do Paryza-Orly. Jako ciekawostka podam, ze na lotnisku FNC jest taras widokowy, z ktorego mozna ogladac starty i ladowania innych maszyn. Nasza maszyna pojawia sie dosc pozno, ale boarding odbywa sie sprawnie i o czasie startujemy w komplentych ciemnosciach, na dodatek zaczyna padac deszcz, wiec jest nieco stresiku, bo jak wczesniej pisalem to jedno z najbardziej niebezpiecznych lotnisk. Sam dalszy lot przebiega bardzo spokojnie, po okolo godzinie lotu podawana jest kolacja, wiec moge poobserwowac personel pokladowy przy pracy. Tym razem dla odmiany siedze przy oknie, ale po lewe stronie, co sie oplaca, bo przy ladowaniu w bezchmurnym Londynie mam wspanialy widok na miasto. Tak sie sklada, ze od kilku dni samoloty z sojuszu Star Alliance laduja na nowym Terminalu 2, wiec mam okazje zwiedzic ten imponujacy gmach jako jeden z pierwszych podroznych. Bagaze szybko wyjezdzaja na tasme i kilka minut pozniej jestem juz na stacji metra, jest kilka minut przed godzina 23, udaje mi sie zlapac jedno z ostatnich polaczen metrem do centrum, stad juz tylko pare krokow i wysiadam na dworcu Victoria. Moj hostel jest zlokalizowany niemalzne tuz za rogiem, takze po okolo godzinnej przejazdzce podziemna kolejka szybko melduje sie sie na miejscu. Nieco zmeczony, ale mimo wszystko szczesliwy, ruszam na nocna przejazdzke po miescie na Oxford Street, ktora o tej porze jest niemal zupelnie wyludniona, spaceruja po niej tylko ostatnie niedobitki ;) Wracaja wspomnienia z poprzednich wizyt w brytyjskiej stolicy, zawsze szybko, zawsze intensywnie. Na koncu ulicy znajduje jedyny czynny McDonald’s, gdzie moge raczyc sie pysznym szejkiem bananowym, yummy! Na autobus powrotny do dworca Victoria musze nieco poczekac, napawam sie blaskiem swiatel pulsujacych na witrynach wystawowych.
Rano sniadanie w hotelu a pozniej wedrowka po miescie, czas odwiedzic Primark i zaopatrzyc sie w jesienna garderobe. Godzina jest wczesna, wiec kolejek jeszcze nia ma. Po zakupach drugie sniadanko w McDonald’s a nastepnie udaje sie spacerkiem do Harrodsa, by spotkac sie z kolega, z ktorym pracowalem w poprzedniej pracy w Qatar Airways – nie widzielismy sie od dluzszego czasu, przy Pumpkin Spice Latte wspominamy stare dzieje. Odwiedzam jeszcze kolejnego znajomego-podroznika w jego salonie fryzjerskim, milo pogawedzic z kims po kilku dniach milczenia. Zbliza sie popoludnie, wiec metrem udaje sie na przystanek easyBusa, ktory zawozi mnie i kilkoro innych podroznych na lotnisko Gatwick. Akurat rozpoczyna sie odprawa na moj lot linii Norwegian do Warszawy, odbieram przy okienku karte pokladowa i przechodze przez kontrole bezpieczenstwa, ta idzie dosc mozolnie, trzeba uzbroic sie w cierpliwosc, bo obsluga sprawdza dokladnie wszelkie plyny w bagazu podrecznym. Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie fakt, ze na lotnisku LGW jest McDonald’s z takimi samymi cenami jak na miescie, bo zazwyczaj wszystkie sieciowki w portach lotniczych maja zawyzone ceny. Delektuje sie limitowana pikantna kanapka Salsa a pozniej przechodze juz w strone mojego wyjscia, przed gatem bagaze podreczne sa sprawdzane i wyrywkowo wazone przez obsluge lotniskowa, w linii Norwegian limit bagazu podrecznego to tradycyjnie 1 sztuka o wadze do 10 kg. Praktycznie wszyscy pasazerowie to Polacy, samolot bedzie niemal pelen, mnie system przydzieli miejsce przy oknie w ostatnim rzedzie, wedlug mnie miejsce, w ktorym najbardziej odczuwalne sa wszelkie turbulencje, ale niech juz bedzie. Sam lot okazal sie niebywal spokojny, przez wieksza czesc trasy widzialem przez okno swiatla mijanych miast, a bardzo lubie podziwiac takie widoczki. Norwegian to przewoznik typu low cost, zatem posilki na pokladzie sa platne, ale znajduja swoich amatorow. Samo ladowanie w Warszawie bardzo przyjemne, jest pozny wieczor, drugi tydzien urlop za mna. To byla mila przygoda, a niebawem kolejne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz