Cudze chwalicie, czyli krajówki po Polsce - GDN-WAW & WAW-KRK / 16.05.2015 - 17.05.2015

W ten weekend nadszedł czas ma spontaniczne wizyty w Trójmieście i Krakowie. Jak to u mnie zwykle bywa będą one ograniczały się do imprez, zwiedzanie obu tych miast mam już dawno za sobą, dzień spędzam w Warszawie, a noce na parkiecie w Sopocie i grodzie Kraka.
Do Sopotu wybrałem się Pendolino, celowo wybrałem ostatni kurs na relacji Warszawa-Gdynia, by nie musieć czekać na rozpoczęcie imprezy, do nadmorskiego kurortu docieram tuż przed północą, widzę, że nowy budynek dworca kolejowego jest już prawie na ukończeniu. Jako fana komunikacji cieszy mnie ta pozytywna zmiana, po poprzedni „klockowy” dworzec miał się nijak do charakteru tego miasta i odzwierciedlał wyraźnie ślady poprzedniej epoki PRL. Pamiętam dobrze moje pierwsze wycieczki do Trójmiasta, kiedy jeszcze korzystałem z tego baraku, który zazwyczaj okupowany był przez bezdomnych i meneli, zwłaszcza w weekendowe poranki, mam nadzieję, że wraz z uruchomieniem nowego gmachu się to zmieni. Ale koniec tych dygresji, czas ruszać w tango.
Po całonocnej zabawie (tym razem mocno przeciętnej w stosunku do mojej poprzedniej wizyty w Sopocie w ostatni weekend marca – ach, ta muzyka!) ruszam na pobliski przystanek komunikacji miejskiej, skąd bezpośredni autobus dowiezie mnie na gdańskie lotnisko im. Lecha Wałęsy. Wylot mam dopiero o 08:55, jest jeszcze sporo czasu, postanawiam wybrać się na plażę i podziwiać wschód słońca, które właśnie budzi się nad Zatoką Gdańską. Zapowiada się piękny słoneczny dzień nad Bałtykiem, aż szkoda, że czas wracać do Warszawy. Zanurzam stopy w piasku, przechodzę nieopodal słynnego molo i powoli wracam w kierunku centrum deptakiem Monte Cassino, to chyba jedna z najbardziej zapadających w pamięć nazw ulic w Polsce.
Podjeżdża autobus, u kierowcy nabywam bilet (w Sopocie nie ma automatu biletowego na gdańską komunikację autobusową) i nieco zmęczony po imprezie zasypiam na tylnym siedzeniu autobusu. Jest sobotni poranek, na drogach jest pusto, więc w miarę szybko docieramy do portu lotniczego GDN. Niebawem powinna rozpocząć się odprawa na mój rejs PLL LOT do stolicy. W kolejce do odprawy stoi już grupka starszych Azjatów, lecą gdzieś dalej w świat, ich wszędzie jest pełno. Przy stanowisku dostaję kartę pokładową, miejsce tradycyjnie przy oknie wybrałem wcześniej podczas check-inu online, sprawnie przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa i zajmuję wygodne miejsce w fotelu w hali odlotów, skąd dokładnie można oglądać startujące i lądujące maszyny. Wielkiego ruchu o tej porze nie ma, tradycyjnie największą frekwencję mają kierunki emigracyjne, czyli UK i Skandynawia. Na płycie w końcu pojawią się wyczekiwany Dash Q400, którym udam się w rejs do Warszawy, humor dopisuje, zwłaszcza że w perspektywie mam jeszcze wieczorny rejs do Krakowa. Zajmuję swoje miejsce i oczekuję na start. Tym razem szefową pokładu jest Katarzyna Tymińska, a za sterami siedzi kapitan Marcin Pawlak. Powoli przyspieszamy i wznosimy się do góry, żegnam się na około 2 miesiące z Trójmiastem, Sopot odwiedzę w te wakacje jeszcze dwukrotnie Po około 40 minutach lotu zbliżamy się już do Warszawy, po raz pierwszy z okien samolotu byłem w stanie wypatrzeć Świątynię Opatrzności Bożej, „wyciskarka soków” dumnie prezentuje się na tle Miasteczka Wilanów. Jeszcze kilka skrętów samolotem i ląduję na Lotnisku Chopina.
Tego samego wieczora z powrotem wybieram się na Okęcie, tym razem dzięki statusowi FTL w programie lojalnościowym Miles & More mogę skorzystać z priorytetowej odprawy przy stanowisku klasy biznes, od niedawna w terminalu zainstalowano specjalną wyspę dla pasażerów tejże klasy, trzeba korzystać z przywilejów dopóki się należą. Po kontroli bezpieczeństwa udaję się zatem do saloniku Polonez, gdzie mogę zrelaksować się przed kolejnym tego dnia lotem krajowym. Przy drinku, ulubionej kawie, croissancie i lekturze prasy codziennej czas mija mi bardzo szybko, czas udać się do bramki, która jak to zazwyczaj na loty krajowe zlokalizowana jest w dalszej części terminalu. Boarding przebiega nadzwyczaj sprawnie jak na lotnisko w WAW, nie musimy na nikogo czekać i autobusem podjeżdżamy pod wejście do samolotu. Powoli nadchodzi wieczór, na pokładzie wita nas szefowa pokładu Magdalena Kotecka, chwilę później kapitan Marek Niewiadomski podaje szczegóły lotu. Powoli kołujemy po płycie lotniska i wznosimy się nad Aleją Krakowską, by zaraz gwałtownie skręcić w kierunku Krakowa. Nad miastem wznoszą się chmury, więc za dużo nie zobaczę przez okno. Po zakończeniu skromnego serwisu pokładowego (jak zwykle Prince Polo oraz szklanka wody mineralnej) stewardessy przygotowują kabinę do lądowania, to chyba najszybsza trasa z Warszawy :-P Chwilę potem ląduję już na krakowskich Balicach. It's party time!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz