Hamburgery z Hamburga / 08.05.2015 - 10.05.2015



Kolejna wycieczka zaczęła się mocno pechowo, bo od odwołania mojego lotu WizzAir z Gdańska do Hamburga Lubeki w ostatni weekend marca. Wobec powyższego „siła wyższa” zmusiła mnie do zmiany planów i tak oto zawitałem do Niemiec w drugi weekend maja, tuż po majówce.
Niecały miesiąc przed terminem wyloty udało mi się znaleźć bilety na połączenie lotnicze easyJet Kraków – Hamburg (tam i z powrotem) w bardzo korzystnej cenie, nie musiałem się długo zastanawiać, lecz od razu zakupiłem bilety. Wylot z Krakowa był zaplanowany na piątkowy wieczór, tak się złożyło, że w piątek wyjątkowo nie musiałem pojawiać się w biurze, więc odpowiednio wcześniej zarezerwowałem bilet na Pendolino do stolicy Małopolski i kilka minut po godzinie 13 pojawiłem się na miejscu. Pogoda dopisywała, w Krakowie akurat miały miejsce Juwenalia, po Rynku Głównym i okolicznych zaułkach krążyli poprzebierani (i zazwyczaj już mocno podchmieleni) młodzi ludzie. Miałem spory zapas czasu przed podróżą, więc po lunchu w ulubionej restauracji McDonald’s zdecydowałem się na spacer wzdłuż nadwiślańskiego brzegu grodu Kraka. Na około trzy godziny przed planowanym odlotem pojawiłem się na lotnisku w Balicach, które jest teraz rozbudowywane i wygląda jak jeden wielki plac budowy, momentami ciężko się zorientować, gdzie znajduje się aktualnie czynny terminal odlotów. Zająłem strategiczne miejsce na antresoli i obserwuję podróżnych, kiedy lata się samemu oprócz lektury prasy czy książek nie pozostaje mi zazwyczaj nic innego od lustrowania ewentualnych współtowarzyszy lotniczych wojaży. Po otwarciu odprawy biletowo-bagażowej ustawiam się w kolejce i odbieram kolorową pomarańczową kartę pokładową a pani z personelu naziemnego oferuje nadania bagażu podręcznego do luku bagażowego, co oczywiście czynię. Nie tylko nie będę musiał uganiać się z walizeczką, ale również zyskam kolejną naklejkę z kodem lotniska HAM do mojej kolekcji. To już kolejny raz, kiedy spotyka mnie taka miła niespodzianka, ostatni raz miałem taką przyjemność na trasie SXF-SOF w czerwcu ubiegłego roku. Mimo że easyJet to z założenia tani przewoźnik lotniczy, to warto podkreślić, że wciąż za darmo można uzyskać boarding pass na lotniskach (nawet jeśli oficjalna strona internetowa mówi inaczej) a bagaż podręczny nie ma limitu wagowego. Sprawnie przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa i zasiadam przy oknie, skąd mogę obserwować płytę krakowskiego lotniska, za oknem wiele się niestety nie dzieje, widzę maszynę Ryanair oraz AirBerlin, słyszę zapowiedzi final call na rejs PLL LOT do Warszawy. Wreszcie po godzinie 20:00 na pasie pojawia się Airbus z Hamburga, którym ruszymy do naszej destynacji, a lot potrwa około 1 h 30 minut. Zajmuję wyznaczone miejsce w środku przydzielone automatycznie przez system, ale przy tak krótkim locie nie stanowi to zbytniej przeszkody. Sympatyczna załoga pokładowa wita pasażerów na pokładzie, następuje mój ulubiony instruktaż bezpieczeństwa i powoli wzbijamy się w powietrze. Czas upływa mi na lekturze magazynu pokładowego. Z przykrością muszę stwierdzić, że popsuła się znacznie jakość papieru. Tak, ja zwracam uwagę na takie rzeczy :-P
Po wylądowaniu na zewnątrz jest już ciemno, hotel mam zarezerwowany dopiero na następny dzień, penetruję zatem terminal lotniska w Hamburgu i zastanawiam się, gdzie najwygodniej będzie się ulokować, by przetrwać piątkową noc. Większość punktów gastronomicznych jest już zamknięta na cztery spusty, cały ruch skupia się na małej kawiarni przy na poziomie przylotów Terminala 1. Zamawiam aromatyczne kakao oraz ciastko z orzechami pekan (od razu przypomina mi się kawa z ich dodatkiem, którą degustowałem tuż przed moim odlotem z Frankfurtu do Rio de Janeiro w listopadzie 2013 r.) i rozglądam się wokół. Okazuje się, że nie tylko ja będę nocował w porcie lotniczym. Samo lotnisko robi bardzo pozytywne wrażenie, wygląda nowocześnie, jest przestronne, ma wszystko, czego potrzebuję: jest supermarket oraz McDonald’s i McCafé w części ogólnodostępnej, można swobodnie podładować telefon oraz skorzystać z Internetu. Po konsumpcji przenoszę się górny poziom, by ułożyć się tam do snu, ale po krótkiej drzemce pracownicy ochrony zapraszają wszystkich na dolny poziom, gdyż ta część zostaje na noc wyłączona z użytku. Wracam na mniej wygodnie fotele oddzielone od siebie metalowymi przegródkami, nieco się wiercę, ale jakoś udaje mi się przyjąć pozycję horyzontalną i dotrwałem do rana.  
O poranku czas na małe co nieco: zaczynam od wizyty w saloniku prasowym, gdzie nabywam widokówki, magnes oraz książkę po niemiecku na temat fenomenu latania a przy okazji odkrywam kolejną pozycję Steffena Möllera pt. „Viva Warszawa”, następnie uderzam do supermarketu Edeka, z ciekawostek udaje mi się tam wypatrzeć cienkie pieczywo Wasa z rozmarynem, cud, miód i orzeszek. Kiedy już dałem upust mojemu konsumpcjonizmowi w skali mikro udaje się na poziom górny, by skosztować śniadania w McD, jak ja lubię tost z czekoladą! Tak się ciekawie składa, że restauracją zlokalizowany jest taras widokowy, z którego można obserwować ruch na lotnisku, jest sporo maszyn Lufthansa czy Germanwings. Niestety, pogoda nie dopisuje, nad miastem wiszą ciemne deszczowe chmury, więc nie spieszy mi się zbytnio do opuszczenie przytulnego terminala lotniska w Hamburgu. Komu w drogę, temu w czas, trzeba się w końcu udać do centrum tego drugiego co do wielkości niemieckiego miasta. Mam niebywałe szczęście, ponieważ akurat w ten weekend organizowane są urodziny portu, jest to coroczna impreza, podczas której w hamburskim porcie na turystów czeka sporo atrakcji, dla mnie największą frajdą będzie zobaczenie na żywo dużej ilości statków maści wszelakiej. Nie wychowałem się nad morzem i widok kontenerów stojących na nabrzeżu czy też dużych statków pasażerskich zawsze jest dla mnie swego rodzaju przeżyciem.
W podziemiach lotniska znajduje się stacji kolejową, skąd do głównego dworca kolejowego dociera kolejka miejska S-Bahn. Jest sobotni poranek, stacja w Hamburgu tętni życiem, potoki pasażerskie przemieszczają się przez teren dworca. Nie jest on tak imponujący jak Hauptbahnhof w Berlinie, ale podoba mi się, że przybywa tam tak wiele pociągów, widzę m.in. składy ICE z Zurychu.

Po pobieżnym rozeznaniu terenu ruszam zameldować się do hotelu, jest zlokalizowany przy dużej wylotowej ulicy, okolica nie wygląda na specjalnie atrakcyjną, dokoła sporo stacji benzynowych, opuszczonych baraków i hal, a tuż przed hotelem przebiega wysoki wiadukt kolejowy, ale mimo tych wszystkich niedogodności pobyt w nim uważam za całkiem udany, wnętrze było bardzo sterylne i kompaktowe.
W końcu czas ruszyć w miasto! Wracam do dworca głównego i kierują się na Spitalstrasse, która okazuje się być ulicą wystawowo-zakupową. Pierwsza rzecz, która robi na mnie wrażenie, to zabytkowy budynek ze zlokalizowaną w nim kawiarnią Starbucks w dość nietypowej stylistyce. Jak to tradycyjnie w większych niemieckich miastach swoje filie mają tutaj Galeria Kaufhof, Peek & Cloppenburg, Karstadt oraz globalne marki jak Adidas, H&M czy C&A. Rzucają się w oczy stare budynki z czerwonej cegły pamiętającej czasy hanzeatyckie, jednakże doskonale komponują się z nimi nowo powstałe obiekty, które delikatnie nawiązują do stylu architektonicznego hamburskiej starówki. Po kilku minutach powolnego spaceru docieram do majestatycznego ratusza miejskiego, na którego szczycie zwieńczającym pozłacaną kopułę dumnie powiewa flaga Hamburga. Po prawej stronie podziwiam wąski kanał i rozwieszone nad nimi mosty, a kiedy zbliżam się do wody dostrzegam taflę jeziora. W tym miejscu warto nadmienić, że Hamburg to obok Wenecji czy Wrocławia jedno z miast w Europie z największą ilością mostów.
Przede mną cały dzień spacerów po malowniczym śródmieściu oraz obowiązkowo wizyta w porcie. Nigdzie mi się nie spieszy, więc powoli kontempluję krajobraz oraz mijane po drodze miejsca. Bardzo przypada mi o gustu ogromny Chilehaus oraz gęsta i nowoczesna zabudowa HafenCity; podobno jeszcze kilka lat temu w tej dzielnicy nic się nie działo, a dzisiaj jest ona szczelnie wypełniona i przyciąga wielu amatorów. W związku z odbywającym się świętem wszędzie jest mnóstwo spacerowiczów, ale nie utrudnia mi to samotnej wędrówki po nabrzeżu i mogę dowoli podziwiać najrozmaitsze statki, które znajdują się właśnie w Hamburgu, część z nich jest dopiero na etapie konstrukcji. Festyn przyciąga nie tylko odwiedzających, ale również (a może przede wszystkim) handlarzy, którzy rozłożyli swoje stragany i obwoźne restauracje: na rożnach smażą się kiełbaski i inne kulinarne rarytasy, ale pozostają niewzruszony na widok tego typu odpustowych kramów. Podczas spaceru następuje lekka poprawa pogody, a w sobotni wieczór niebo się wypogadza i na horyzoncie nie ma żadnej chmurki, co jeszcze bardziej wprowadza mnie w dobry nastrój przed imprezą, na którą udaję się do hamburskiej dzielnicy rozrywki na Reeperbahn w mocno autonomicznej dzielnicy St. Pauli, która słynie z ostrych imprez do rana. Mnie również miasto wessało w swój rytm i dałem się ponieść muzycznej ekstazie…
Poranek to niestety przykra niespodzianka, ponieważ za oknem nie widać ani trochę słońca, na dodatek pada deszcz i wieje zimny wiatr, nie jest to wymarzona pogoda na wycieczkę, ale los tak chciał i ostatnio podczas moich ekspresowych wojaży nie mam szczęścia do korzystnej aury. Wybieram się na sowite śniadanie do McCafé na dworcu – zamawiam nową promowaną kanapkę Laugen-Chef oraz kokosową mochę i ze zdumieniem stwierdzam, że po raz pierwszy w życiu naprawdę czuję w kawie kokosowy aromat. Dotychczasowe próby kilka lat temu w berlińskiej Starbucks Coffee przy Friedrichstrasse czy też w warszawskich lokalach sieci Coffee Heaven zdecydowanie nie wypaliły. Tym razem smaczny posiłek poprawia mi nastrój i ruszam na kolejny spacer do portu. Zimny wiatr powoli rozpędza chmury i kiedy docieram na miejsce na horyzoncie góruje wiosenne słońce. Wśród porozkładanych straganów ze słodyczami, przewoźnych lokali typu bistro czy też smażalni ryb słychać gwar, jest sporo cudzoziemców, są też oczywiście i Polacy. Przyglądam się przepływającym przez kanał statkom, po raz kolejny odczuwam, że w miastach portowych jest mi niezwykle dobrze, to moje idealne połączenie: metropolia i morski brzeg, a jeśli do tego dołączy jeszcze plaża, to już jestem w siódmym niebie.
Dochodzi południe, czas wracać, tym razem bezpośrednio ze stacji kolejki S-Bahn o nazwie „Landungsbrücken” (cokolwiek by to oznaczało) docieram na lotnisko Fülsbuttel. Mam jeszcze nieco czasu do rozpoczęcia odprawy, więc zaszywam się w kawiarni i rozpoczynam lekturę zakupionej poprzedniego dnia książki o branży lotniczej. Dokoła siedzą eleganckie panie, wymieniają się informacjami na temat życzeń od dzieci, tego dnia bowiem w Niemczech obchodzony jest Dzień Matki, sporo kobiet ma ze sobą bukiety kwiatów. Przy stanowisku odprawy rudowłosy mężczyzna o urodzie niczym jeden z członków Abby wydaje mi kartę pokładową na mój lot. Widać, że był zaskoczony moją prośbą, najwidoczniej zdecydowana większość odprawia się przy pomocy wydrukowanych wcześniej kart pokładowych, ja stanowię w tym względzie niechlubny wyjątek.
Kontrola bezpieczeństwa nieco się dłuży, ponieważ nie wszystkie stanowiska są czynne, a jest ona wspólna dla pasażerów z terminali 1 i 2. Nie ma jednak pośpiechu, „Eile mit Weile”, czyli „Spiesz się powoli” jak powiada znane niemieckie przysłowie. Przechadzam się wolnym krokiem przez strefę duty free (nota bene jest taka tylko z nazwy, bo ceny bywają tam kosmiczne) i docieram do wyjścia zlokalizowanego na końcu budynku, gdzie będzie się odbywał boarding naszej maszyny do Krakowa. Wcześniej jednak z gate’u korzystają pasażerowie opóźnionego rejsu easyJet do Paryża CDG. Nasz samolot pojawia się nieco spóźniony, ale nie mamy kompletu pasażerów, więc wejście na pokład Airbusa A320 nie pochłania nam dużo czasu i startujemy planowo. Pogoda jest piękna, z lotu ptaka podziwiam miasto i okolice. I pomyśleć tylko, że „Only sky is the limit”. Do zobaczenia w przestworzach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz