Wart Poznania / 23.10.2015 - 24.10.2015


Witam! Nadszedł weekend, czas na kolejną lotniczą podróż, tym razem krótkodystansową, ale zawsze to coś :) W piątkowe popołudnie ok. godz. 17:30 melduję się na warszawskim Lotnisku Chopina. W hali odlotów nie widzę wzmożonego ruchu, jest raczej sennie, a przy odprawie klasy biznes nie ma żywej duszy, personel gaworzy sobie w najlepsze i nawet nie dostrzega, kiedy podchodzę do stanowiska po odbiór wydrukowanych karty pokładowych. Przy stanowisku kontroli bezpieczeństwa „fast track” również nikogo nie ma, dopiero za mną w kolejce staje trzyosobowa rodzina. Tym razem obywa się bez dodatkowej kontroli, chwilę później jestem już w strefie przeznaczonej dla pasażerów, na dłuższą chwilę znikam w sklepie Aelia, gdzie dla znajomego sprawdzam ceny alkoholi a sam testuję nowe perfumy Versace Eros. Teraz nadchodzi czas na relaks w saloniku Polonez. Zauważam istotne zmiany, odnowiono część foteli a także dostawiono nowe obrotowe siedzenia wyglądające jak skrzyżowanie hamaku z elipsą. O dziwo business lounge jest mocno zatłoczony, jak to już zwykle bywa wśród gości dominują podtatusiali siwi biznesmeni mówiący po niemiecku w dyskretnej elegancji, ja znacząco zaniżam średnią wieku. Zajmuję miejsce w drugiej części saloniku i zabieram się za obiad, w menu jest zupa krem z zielonych warzyw, zapiekanka ziemniaczana, filety ze szpinakiem oraz zielona fasolka. Potem pora na deserek, kawusię, owoce i drinkowanie oraz prasówkę, bardzo lubię się tak odprężyć przed lotem. 
Punktualnie o godzinie 19:00 pojawiam się przy bramce numer 38, za kilka minut ma się rozpocząć boarding na mój rejs do Poznania. Już kilka dni wcześniej nie można było dostać biletów na to połączenie. Nic dziwnego, że połączenie zostało wycofane ze sprzedaży, ponieważ samolot był całkiem pełny, specjalnie zwróciłem uwagę na jego obłożenie, nie było ani jednego wolnego miejsca. Jeszcze przed boardingiem w okolicy bramki daje się zauważyć kilkunastoosobowy zespół muzyczny ze Szwecji. W jego składzie znajdowały się w zdecydowanej większości młode dziewczyny o stylistyce scholi kościelnej. Na domiar złego zachowywały się dość głośno, zaśmiewały i podśpiewywały nawet w trakcie trwania lotu nie zważając na pozostałych pasażerów. Do małego Dasha Q 400 tradycyjnie już zostajemy przewiezieni autobusem. Byłem przekonany, że z uwagi na większą niż zazwyczaj ilość podróżnych zostaną podstawione dwa pojazdy, tak się jednak nie dzieje, wszyscy gniotą się w jednym autobusie. O dziwo nie trzeba długo czekać aż ruszymy i po kilku manewrach jesteśmy już pod maszyną. Przy wejściu na pokładzie pasażerów wita szefowa pokładu p. Joanna Skowrońska i po kilkunastu minutach słychać magiczne słowa „boarding completed”. Siedzę już wygodnie w fotelu na miejscu 10D i przeglądam październikowe wydanie magazynu pokładowego „Kalejdoskop”. Jeszcze tylko mój ulubiony instruktaż bezpieczeństwa i wznosimy się do góry. Nad Warszawą niebo jest pięknie rozświetlone, kocham to uczucie, kiedy maszyna wznosi się w powietrze i mogę obserwować miasto nocą z lotu ptaka. Sam rejs bardzo spokojny, nic go nie zakłóca, mniej więcej w połowie lotu kapitan Paweł Włodarczyk podaje podstawowe informacje o locie. Oczywiście zostaje rozdana woda mineralna do picia i mały wafelek Prince Polo oraz miniżelki Frugo. Mam jeszcze ze sobą chipsy marchewkowe z saloniku, czas na coś zdrowego ;) Pierwszy raz przelatujemy niemal tuż nad poznańskim rynkiem, z góry jestem w stanie rozpoznać kilka budowli czy rondo Kaponiera. Kilkanaście minut przed czasem lądujemy na poznańskim lotnisku Ławica. It’s party time!

Jest kilka minut przed 4 rano w sobotę, kiedy to pojawiam się z powrotem na lotnisku im. Henryka Wieniawskiego. Patrzę na tablicę odlotów, wszystkie połączenia powinny być wykonane o czasie, mój rejs do Warszawy tradycyjnie jako pierwszy o 05:50. W terminalu jest na razie zaledwie kilka osób, co nie znaczy, że za kilka minut nie będzie ich więcej. Zwracam uwagę, że Poznań zyskał nowe połączenie do Sztokholmu Skavsta z linią WizzAir. Jak zawsze z samego rana odlatuje jeszcze maszyna WizzAir do Londynu a także Lufthansa do Monachium i SAS do Kopenhagi. Przede mną ciągle ten rejs do MUC, jakoś do tej pory wszystkie moje przesiadki LH miały miejsce we Frankfurcie. Wprawdzie z Monachium byłem kilka lat temu, ale dotarłem tam pociągiem z Wiednia i wracałem nocnym bezpośrednim połączeniem do Warszawy (wtedy jeszcze kuszetka na tej trasie była w rozkładzie). Kilka minut po godzinie 04:00 pojawia się obsługa lotniska, tak się składa, że jedną z pań już kojarzę, gdyż tą rotację POZ-WAW przyszło mi już zaliczać po raz piąty. Otrzymuję moją kartę pokładową i przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa; chyba po raz pierwszy bez żadnych przygód typu „piszczenie bramki”, kontrola na obecność materiałów wybuchowych czy też drobiazgowa kontrola bagażu podręcznego ze szczególnym uwzględnieniem portfela i jego zawartości ;) Niestety, poznańskie lotnisko nie oferuje praktycznie żadnych udogodnień, pozostały czas spędzam na twardym drewnianym krzesełku oczekując na Boarding. Przy okazji widzę załogi linii WizzAir i Lufthansa wychodzące po briefingu do samolotu. W końcu pojawia się lotniskowy personel i rozpoczyna się boarding, jak zawsze do autobusu. Pasażerów jest na tyle mało, że jestem w stanie ich policzyć, na trasie POZ-WAW w ten sobotni ciemny poranek jest ich raptem 20. Nie mija może pięć minut i już wszyscy podróżni wchodzą na pokład. Tym razem jest męska załoga, szef pokładu p. Andrzej Siewski chyba wstał lewą nogą, po raz pierwszy zdarza mi się widzieć tak opieszałego stewarda, nie odpowiada na „dzień dobry”, przez cały lot sprawia wrażenie nieobecnego. Na szczęście jego młodszy stażem kolega obstawiający tył Dasha Q400 wydaje się być bardziej przytomny i to od demonstruje zasady bezpieczeństwa na pokładzie samolotu. Kapitanem tego porannego rejsu jest p. Tomasz Tarka, z którym to już miałem okazję latać. Mam sporo miejsca dla siebie, gdyż jak wspomniałem frekwencja jest mizerna. Startujemy w ciemnościach, ale po kilku minutach lotu dostrzegam w oddali różowe wschodzące słońce. Cały lot przebiega bardzo gładko, nie wyczuwam żadnych turbulencji, wczytują się w kolejne strony magazynu stołecznego Gazety Wyborczej. Po 40 minutach w powietrzu przyziemiamy na Lotnisku Chopina w Warszawie. Z ciekawości zwracam uwagę, że oprócz mnie tylko jedna osoba kieruje się do wyjścia, a pozostali to pasażerowie transferowi. Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz