Witam! Nadszedł weekend, czas na kolejną lotniczą podróż, tym razem krótkodystansową, ale zawsze to coś :) W piątkowe popołudnie ok. godz.
17:30 melduję się na warszawskim Lotnisku Chopina. W hali odlotów nie
widzę wzmożonego ruchu, jest raczej sennie, a przy odprawie klasy biznes
nie ma żywej duszy, personel gaworzy sobie w najlepsze i nawet nie
dostrzega, kiedy podchodzę do stanowiska po odbiór wydrukowanych karty pokładowych. Przy stanowisku kontroli bezpieczeństwa „fast track” również nikogo nie ma, dopiero za mną w kolejce staje trzyosobowa
rodzina. Tym razem obywa się bez dodatkowej kontroli, chwilę później
jestem już w strefie przeznaczonej dla pasażerów, na dłuższą chwilę
znikam w sklepie Aelia, gdzie dla znajomego sprawdzam ceny alkoholi a
sam testuję nowe perfumy Versace Eros. Teraz nadchodzi czas na relaks w
saloniku Polonez. Zauważam istotne zmiany, odnowiono część foteli a
także dostawiono nowe obrotowe siedzenia wyglądające jak skrzyżowanie hamaku z
elipsą. O dziwo business lounge jest mocno zatłoczony, jak to już zwykle
bywa wśród gości dominują podtatusiali siwi biznesmeni mówiący po
niemiecku w dyskretnej elegancji, ja znacząco zaniżam średnią wieku.
Zajmuję miejsce w drugiej części saloniku i zabieram się za obiad, w
menu jest zupa krem z zielonych warzyw, zapiekanka ziemniaczana, filety ze szpinakiem
oraz zielona fasolka. Potem pora na deserek, kawusię, owoce i drinkowanie oraz prasówkę,
bardzo lubię się tak odprężyć przed lotem.
Punktualnie o godzinie 19:00
pojawiam się przy bramce numer 38, za kilka minut ma się rozpocząć
boarding na mój rejs do Poznania. Już kilka dni wcześniej nie można było dostać biletów na to połączenie. Nic dziwnego, że połączenie
zostało wycofane ze sprzedaży, ponieważ samolot był całkiem pełny, specjalnie
zwróciłem uwagę na jego obłożenie, nie było ani jednego wolnego miejsca.
Jeszcze przed boardingiem w okolicy bramki daje się zauważyć kilkunastoosobowy
zespół muzyczny ze Szwecji. W jego składzie znajdowały się w zdecydowanej
większości młode dziewczyny o stylistyce scholi kościelnej. Na domiar złego
zachowywały się dość głośno, zaśmiewały i podśpiewywały nawet w trakcie trwania
lotu nie zważając na pozostałych pasażerów. Do małego Dasha Q 400 tradycyjnie
już zostajemy przewiezieni autobusem. Byłem przekonany, że z uwagi na większą
niż zazwyczaj ilość podróżnych zostaną podstawione dwa pojazdy, tak się jednak
nie dzieje, wszyscy gniotą się w jednym autobusie. O dziwo nie trzeba długo
czekać aż ruszymy i po kilku manewrach jesteśmy już pod maszyną. Przy wejściu
na pokładzie pasażerów wita szefowa pokładu p. Joanna Skowrońska i po
kilkunastu minutach słychać magiczne słowa „boarding completed”. Siedzę już wygodnie
w fotelu na miejscu 10D i przeglądam październikowe wydanie magazynu
pokładowego „Kalejdoskop”. Jeszcze tylko mój ulubiony instruktaż bezpieczeństwa
i wznosimy się do góry. Nad Warszawą niebo jest pięknie rozświetlone, kocham to
uczucie, kiedy maszyna wznosi się w powietrze i mogę obserwować miasto nocą z
lotu ptaka. Sam rejs bardzo spokojny, nic go nie zakłóca, mniej więcej w
połowie lotu kapitan Paweł Włodarczyk podaje podstawowe informacje o locie. Oczywiście
zostaje rozdana woda mineralna do picia i mały wafelek Prince Polo oraz
miniżelki Frugo. Mam jeszcze ze sobą chipsy marchewkowe z saloniku, czas na coś
zdrowego ;) Pierwszy raz przelatujemy niemal tuż nad poznańskim rynkiem, z góry
jestem w stanie rozpoznać kilka budowli czy rondo Kaponiera. Kilkanaście minut
przed czasem lądujemy na poznańskim lotnisku Ławica. It’s party time!
Jest kilka minut przed 4 rano w
sobotę, kiedy to pojawiam się z powrotem na lotnisku im. Henryka Wieniawskiego.
Patrzę na tablicę odlotów, wszystkie połączenia powinny być wykonane o czasie,
mój rejs do Warszawy tradycyjnie jako pierwszy o 05:50. W terminalu jest na
razie zaledwie kilka osób, co nie znaczy, że za kilka minut nie będzie ich
więcej. Zwracam uwagę, że Poznań zyskał nowe połączenie do Sztokholmu Skavsta z
linią WizzAir. Jak zawsze z samego rana odlatuje jeszcze maszyna WizzAir do
Londynu a także Lufthansa do Monachium i SAS do Kopenhagi. Przede mną ciągle
ten rejs do MUC, jakoś do tej pory wszystkie moje przesiadki LH miały miejsce
we Frankfurcie. Wprawdzie z Monachium byłem kilka lat temu, ale dotarłem tam
pociągiem z Wiednia i wracałem nocnym bezpośrednim połączeniem do Warszawy
(wtedy jeszcze kuszetka na tej trasie była w rozkładzie). Kilka minut po
godzinie 04:00 pojawia się obsługa lotniska, tak się składa, że jedną z pań już
kojarzę, gdyż tą rotację POZ-WAW przyszło mi już zaliczać po raz piąty. Otrzymuję
moją kartę pokładową i przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa; chyba po raz pierwszy
bez żadnych przygód typu „piszczenie bramki”, kontrola na obecność materiałów
wybuchowych czy też drobiazgowa kontrola bagażu podręcznego ze szczególnym
uwzględnieniem portfela i jego zawartości ;) Niestety, poznańskie lotnisko nie
oferuje praktycznie żadnych udogodnień, pozostały czas spędzam na twardym
drewnianym krzesełku oczekując na Boarding. Przy okazji widzę załogi linii
WizzAir i Lufthansa wychodzące po briefingu do samolotu. W końcu pojawia się
lotniskowy personel i rozpoczyna się boarding, jak zawsze do autobusu. Pasażerów
jest na tyle mało, że jestem w stanie ich policzyć, na trasie POZ-WAW w ten
sobotni ciemny poranek jest ich raptem 20. Nie mija może pięć minut i już
wszyscy podróżni wchodzą na pokład. Tym razem jest męska załoga, szef pokładu
p. Andrzej Siewski chyba wstał lewą nogą, po raz pierwszy zdarza mi się widzieć
tak opieszałego stewarda, nie odpowiada na „dzień dobry”, przez cały lot
sprawia wrażenie nieobecnego. Na szczęście jego młodszy stażem kolega
obstawiający tył Dasha Q400 wydaje się być bardziej przytomny i to od
demonstruje zasady bezpieczeństwa na pokładzie samolotu. Kapitanem tego
porannego rejsu jest p. Tomasz Tarka, z którym to już miałem okazję latać. Mam
sporo miejsca dla siebie, gdyż jak wspomniałem frekwencja jest mizerna. Startujemy
w ciemnościach, ale po kilku minutach lotu dostrzegam w oddali różowe
wschodzące słońce. Cały lot przebiega bardzo gładko, nie wyczuwam żadnych
turbulencji, wczytują się w kolejne strony magazynu stołecznego Gazety
Wyborczej. Po 40 minutach w powietrzu przyziemiamy na Lotnisku Chopina w
Warszawie. Z ciekawości zwracam uwagę, że oprócz mnie tylko jedna osoba kieruje
się do wyjścia, a pozostali to pasażerowie transferowi. Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz