W piątkowy poranek przybywam na
Lotnisko Chopina, by ruszyć w kolejną podróż. Jako cel podróży tym razem
wybrałem Odessę, ukraiński kurort nad Morzem Czarnym. W Polsce dominuje już
jesienna słota i szaruga za oknem, rezerwując bilety podejrzewałem, że w
tamtych stronach będzie jeszcze przyjemnie ciepło i pogoda rzeczywiście okazała
się dla mnie łaskawa. Zaraz po wejściu do hali odlotów
stołecznego lotniska dostrzegam grupkę wyróżniających się osób, z oddali ktoś
je fotografuje. Wystarczył jeden rzut oka i widzę, że oto zebrały się nasze
lokalne celebrytki Omenaa Mensah, Katarzyna Bujakiewicz i Weronika Książkiewicz,
robią wokół siebie bardzo dużo hałasu. Tymczasem przy stanowiskach odprawy
klasy biznes PLL LOT jak to zwykle bywa nie ma nikogo w kolejce, szybko nadaję
bagaż, odbieram kartę pokładową i udaję się fast trackiem do kontroli
bezpieczeństwa, tutaj również nikt akurat nie korzysta z oferowanych przywilejów,
więc już po chwili melduję się w LOT Busines Lounge Polonez i przy śniadaniu
relaksuję się przed lotem LO 767 WAW-ODS. 
Po słodkiej chwili dekadencji przechodzę do kontroli paszportowej a następnie zasiadam przy bramce numer 13. W barku widzę ponownie nasze 
celebrytki, okazuje się, że dołączyła do nich jeszcze Justyna 
Steczkowska. Chwilę później pojawiają się przy boardingu rejsu linii Enter Air do Agadiru, obsługa lotniska je pospiesza, bo na dole czeka już
 autobus, który przewiezie pasażerów do samolotu, ale panie muszą 
jeszcze zrobić sobie pamiątkowe selfie. Najbardziej niemiła dla obsługi 
jest Omenaa, która ignoruje pracownice lotniska, twierdzi, ze przecież 
maja jeszcze czas i ja odgania. Ot, prawdziwe gwiazdy ;)
Niebawem
 rozpoczyna się boarding mojego rejsu LO767 do Odessy, wśród pasażerów dominują Ukraińcy, wchodzenie do samolotu odbywa się nadzwyczaj sprawnie
 i wkrótce po zajęciu miejsca 7D słyszę magiczny komunikat szefowej pokładu pani 
Ewy Sztando „boarding completed” i kapitan Bronisław Socha może rozpoczynać rejs. Ruch w Warszawie o tej porze nie jest 
 zbyt duży, szybko kołujemy i wznosimy się w przestworza. Sam rejs trwa
 1,5 h, zatem  w sam raz, by zapoznać się z październikowym wydaniem 
magazynu pokładowego „Kalejdoskop”. Na Ukrainie zachmurzenie jest 
znacznie mniejsze niż w Polsce i przed podejściem do lądowania można obserwować Odessę z lotu ptaka, widać brzeg Morza Czarnego. Kiedy samolot kołuje po płycie widzę, w jakim kiepskim jest ona stanie, duże popękane połacie, 
asfaltowa droga techniczna dla samochodów lotniska  jest niemal cala 
podziurawiona, wystają z niej chwasty, chyba jeszcze nie widziałem tak 
zniszczonej nawierzchni. Obok na płycie lotniska stoi maszyna Austrian 
Airlines z Wiednia, do naszego Embraera podchodzi już ukraińska asysta i
 niebawem wychodzimy na zewnątrz. Pogoda dopisuje, jest ciepło i słonecznie. Terminal prezentuje się bardzo skromnie, poziom przylotów 
jest miniaturowy, praktycznie w jednym pomieszczeniu jest kontrola 
paszportowa a tuż za nią taśma na odbiór bagażu, na które to musimy czekać dość 
długo. Po wyjściu z terminala niemal od razu zaczepiają mnie naciągacze oferujący taxi, ale stanowczo nie mam zamiaru korzystać z ich pomocy ("nie nada!"). Po
 prawej stronie parkingu przed lotniskiem znajduje się przystanek 
trolejbusu oraz marszrutek, w bezpośrednią okolicę mojego hotelu podjeżdża marszrutka numer 117. Busik nie wygląda zbyt atrakcyjnie, jest
 mocno zużyty i rozklekotany, ale to taki urok tamtych stron, stojący 
obok trolejbus lata świetności również zdecydowanie ma już za sobą. Podroż do ścisłego centrum trwa około 50 minut, drogi są szerokie i względnej jakości, okoliczne zabudowania nie straszą. Przed wjazdem 
do miasta zaczynają się korki a ruch uliczny okazuje się być wolna 
amerykanka, jeden jedzie przez drugiego, a na skrzyżowaniu w okolicy 
dworca kolejowego, kiedy do ruchu włączają się zdezelowane obdrapane 
tramwaje można odnieść wrażenie, że panuje tutaj komunikacyjny chaos, 
jednak w tym szaleństwie jest metoda, najwyraźniej to tutaj codzienność. Okazuje się, że w pobliżu stacji znajduje się duże 
targowisko w stylu „mydło i powidło”, jak okiem sięgnąć dokoła budy, 
kramy, szczeki, czyli bazarowa Polska lat 90.:D Warto zauważyć, że już 
po kilkunastu minutach miasto pokazuje swoje drugie oblicze: jest 
bardzo zadbane, eleganckie, z okien wystawowych migają znane zachodnie 
marki, jest sporo ekskluzywnych butików i lokali (w tym liczne gentlemen'ą club), trotuary są czyste i 
szerokie, a kobiety ubrane są wyjątkowo "strojnie" . W żaden sposób nie 
czuć, że w okolicy jest wojna a kraj jest pogrążony w kryzysie 
ekonomicznym, na ulicach sporo przechodniów, kawiarnie i 
restauracje również tętnią życiem. Marszrutka nagle szybko się wyludnia,
 wysiadam jako ostatni przy deptaku na ul. Deribasivskiej i szybkim 
krokiem docieram do hotelu Hermes, w którym mam zarezerwowany nocleg. Wnętrze nowoczesne, sporo kiczowatego plastiku i kryształków, co bardzo
 mi odpowiada. :-D 
Chwilę później jestem już na zewnątrz i wychodzę na spacer. Pierwsze kroki 
kieruję na deptak ul. Deribasivska, gdzie bije serce miasta, czas się rozgrzać latte z McDonald’s z syropem orzechowym i ciastkiem wiśniowym. 
Obok zlokalizowany jest 5-kondygnacyjny dom towarowy Europa, w 
podziemiach znajduje się  supermarket Tavria B, a na ostatnim pietrze możemy spróbować ukraińskich specjałów w Puzatej Chacie. Zakupy 
zostawiam sobie na późniejszą porę, a swoje kroki kieruję ku stoiskom z pamiątkami. Po zakupie souvenirów (magnesy już po 20 hrywien, czyli za niecałe 4 złote, pocztówki po 5 hrywien) mykam na pocztę przy ul. 
Sadovej. Gmach jak to we wszystkich krajach sowieckich jest bardzo 
przestronny i wysoki, w Polsce nie spotkałem dotychczas takich wnętrz pocztowych. 
Wypisuję kartki, zakupiłem znaczki,  wrzucam widokówki do skrzynki i 
ruszam do śródmieścia ku Schodom Potiomkinowskim.  Po 
drodze podziwiam piękny gmach odeskiej opery i teatru, przed nim 
znajduje się fontanna i takie oto tło służy wielu osobom do sesji zdjęciowych. Szerokie schody w kierunku portu morskiego stały się 
symbolem miasta po filmowej kreacji  „Pancernik Potiomkin”, na nich ma miejsce słynna masakra. U podstawy schodów  stoi 
pomnik księcia Richelieu, który władał miastem w czasach 
jego świetności. Kilkanaście metrów dalej podziwiać możemy posąg carycy 
Katarzyny II, którą uważa się za założycielkę miasta. Po zejściu 
schodami staje przed wejściem do części portowej, nad którą góruje 
szklany gmach hotelu Odessa. Przy nabrzeżu zacumowane są liczne statki, 
Odessa to jeden z większych portów nad Morzem Czarnym, widać, że ruch 
jest tam spory, przy porcie znajduje się specjalna stacja kolejowa, 
gdzie przeładowywane są kontenery, na jednym z budynków dumnie 
prezentuje się logo Chiquity od bananów. Przechadzam się po promenadzie, można zejść na poziom wody i podziwiać małe łódeczki i jachty, w oddali widać pracujące non-stop dźwigi, istne miasto przemysłowe. Na antresoli
 przy porcie moja uwagę przykuwa pomnik matki z dzieckiem na ręku, którzy patrzą w stronę morza, być może czekają na ojca-marynarza? Powoli
 zapada wieczór, wspinam się wiec ku Odessie i bulwarowi i robię zakupy w
  supermarkecie, z ciekawych dla mnie rzeczy znajduje na półkach 
sklepowych napój Fanta mandarynkowy czy  baton Bounty o smaku mango. Po całym dniu na nogach sen przychodzi szybko. ;) 
Następnego poranka wstaję i zjeżdżam na dół na śniadanie; jak przystało na kierunek wschodni
 jest bardzo gościnnie, jedzonka jest pod dostatkiem, w tym dania na ciepło. Za oknem słonecznie, chociaż nieco zimniej i powiewy wiatru 
jakby silniejsze, ale nie  przeszkadza mi to, by po raz kolejny wybrać 
się na spacer do parku w pobliżu portu.  O tej porze dnia dominują spacerowicze z pieskami. Okrążam śródmieście i udaję się w 
kierunku dworca kolejowego. Jako pasjonat kolejnictwa jeśli tylko mam 
okazje, staram się zawsze odwiedzić główne stacje w miejscowościach, które odwiedzam. Dworzec w Odessie jak się tego spodziewałem to dużej wielkości budynek, w środku tętni życie (otwarte są liczne kasy, barek  
dworcowy, salon fryzjerski oraz stoiska z badziewiem maści wszelakiej), widać, że 
komunikacja kolejowa wciąż odgrywa tutaj znaczącą rolę. Sam budynek jest
 bardzo zadbany i czysty, o bezpieczeństwo dba ochrona oraz policja, na 
pewno nie jest ponuro jak na niektórych stacjach w innych miastach bloku wschodniego. Na rozkładzie widnieją połączenia do Mińska, Moskwy, Kiszyniowa czy Kijowa oraz innych ukraińskich miast. Przy jednym z peronów stoi skład identyczny z tymi, które kursują z Polski. Granatowe wagony wyglądają dość topornie, niczym wywożące do pracy na Sybir. Obok dworca znajduje się sporych rozmiarów
 cerkiew, złote kopuły są dobrze widoczne z placu przydworcowego, przed wejściem do świątyni prawosławni duchowni z obowiązkowymi długimi brodami sprzedają kwas chlebowy. Nieopodal znajduje się piętrowy McDonald’s z 
opcja McDrive, tym razem testuję ciabattę z mozzarellą i pomidorami oraz 
McTost z serem camembert i wzmacniam się espresso. I’m lovin’ it. Po regeneracji zmierzam do parku im. Tarasa Szewczenki, tam  przed 
pomnikiem ukraińskiego wodza odbywa się akurat jakiś festyn, 
ochotnicy biorą udział w karaoke, ale repertuar to piosenki w lokalnym języku, twórczość dla mnie zupełnie obca. Przemierzam park, podziwiam 
stadion zespołu „Czernomorec”, na zadbanych alejkach spacerują rodziny z
 dziećmi, ścieżka prowadzi mnie do kolejnego monumentu, jakim jest 
pomnik nieznanego marynarza. W alei zasłużonych można złożyć hołd poległym walczącym w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (1941-1945). Po  raz 
kolejny mam okazję podziwiać Morze Czarne z góry, tym razem port zostaje
 lekko z boku i można dokładniej przyjrzeć się morskiej toni. Tą samą drogą wracam do miasta, czas na degustację barszczu ukraińskiego i 
innych przysmaków tej kuchni. Ceny bardzo przystępne, za dwudaniowy 
obiad zapłaciłem równowartość niecałych 10 złotych. Tymczasem wybiła 
godzina 14, zbieram się do hotelu po manatki i ruszam na główną ulicę 
celem zatrzymania marszrutki 117. Mam szczęście, bo przyjeżdża już po 
chwili,  są jeszcze wolne miejsca. Później, zwłaszcza w okolicy dworca 
kolejowego, robi się na tyle tłoczno, że kierowca nie jest w stanie zabrać wszystkich chętnych. Co ciekawe, do lotniska dojeżdżam już zupełnie 
sam. 
W hali przylotów jest nieco podróżnych, trwa odprawa na rejs linii 
Ukraine International Airlines do Kijowa oraz tureckiej Antalyi, po krótkim czasie dostrzegam obsługę przygotowującą do odprawy stanowisko PLL LOT. 
Nasza linia wykonuje z Warszawy jeden rejs dziennie, mają nawet swoje własne biuro na  antresoli i z tego, co zauważyłem, jest to linia popularna wśród Ukraińców, na pokładzie doliczyłem się tylko 3 Polaków, reszta dzierżyła w 
dłoni granatowe paszporty. Ustawiam się w kolejce do odprawy dla 
pasażerow klasy biznes, przede mną stoi grupka cudzoziemców ze złotymi 
kartami Star Alliance / Miles & More, pan z obsługi (jak się okazuje Polak) zaprasza mnie 
priorytetowo do stanowiska obok. Następnie trzeba przebić się przez 
kontrolę bezpieczeństwa, która przesuwa się bardzo powoli. Najpierw pani
 weryfikuje nazwisko na karcie pokładowej z danymi w paszporcie, następnie kontrola bezpieczeństwa i jeszcze kontrola paszportowa, po 
raz kolejny żadnych pytań i kolejna pieczątka w paszporcie. Zaraz za 
budkami strażników znajduje się maluteńki sklepik z alkoholem, jeśli ktoś planuje zakup trunków, to radzę zrobić to wcześniej na mieście. Po 
drugiej stronie znajduje się równie mały sklepik z perfumami oraz 
kawiarnia, dość mocno obłożona przez wczasowiczów czekających na rejs do
 Antalyi. Na lotnisku znajdują się raptem  4 wyjęcia, wszystkie są 
zlokalizowane tuż obok siebie, nie ma mowy, by się zgubić. Czas szybko 
upływa mi na nadrabianiu zaległości w lekturze „internetów”, Embraer PLL
 LOT z Warszawy ląduje w Odessie przed czasem i nasz boarding rozpoczyna sę rozkładowo. Pasażerów jest malutko, szybko zostajemy odwiezieniu 
do samolotu, w progu wita nas uśmiechnięta szefowa pokładu p. Urszula 
Młokosa. Zajmuję wybrane wcześniej miejsce 10D, tym razem fotel obok jest 
wolny, zatem mam dla siebie sporo  przestrzeni.  Kapitan 
rejsu Janusz Kozłowski wita pasażerów i podaje podstawowe informacje na 
temat lotu. Chwilę później gasną światła i startujemy, po raz ostatni 
zerkam na Odessę i Morze Czarne z lotu ptaka. Cały rejs mija bardzo 
spokojnie, zaczytuję się w prasie, którą poczęstowałem się w saloniku na
 lotnisku w Warszawie. Lądujemy w niemal całkowitych ciemnościach, nad 
Warszawą niebo jest zasnute gęstymi chmurami i mgłą, nie mam okazji podziwiać  panoramy miasta z lotu ptaka, a to coć, co tygryski lubią 
najbardziej :( Do zobaczenia w przestworzach!
 
 
Decydując się na współprace ze specjalistami nie marnujecie swojego czasu i pieniędzy. Jeżeli szukacie najlepszego i najtańszego parking przy lotnisku Chopina w Warszawie, to polecam Wam sprawdzić stronę https://lotpark.pl , gdzie znajdziecie ofertę lotniska Lotpark.
OdpowiedzUsuń