Po kolejnej nocy spędzonej na
parkiecie (merci Wrocław, specjalne pozdrowienia dla Macieja Zienia, jego
brazylijskiego męża oraz pięknych znajomych z imprezy!) czas wrócić do
Warszawy. Około 3:30 pojawiam się w terminalu na Starachowicach, zionie
pustkami, około 4 pojawiają się pierwsi pracownicy i kilku pasażerów i otwarta
zostaje oprawa na poranne rejsu PLL LOT do Warszawy oraz Lufthansy do Frankfurtu.
Obieram kartę pokładową i przechodzę do kolejki „fast track” do kontroli
bezpieczeństwa. Okazuje się, że nie dotarli jeszcze pracownicy ochrony, zostaję
zatem zaproszony do klasycznego stanowiska, oczywiście przedtem pracownica pyta
mnie jeszcze o kod pocztowy (to samo pytanie pada w tym samym miejscu w
Gdańsku). Po przejściu przez Heimanna okazuje się, że muszę jeszcze przejść
test na obecność materiałów wybuchowych na dłoniach. Jestem smerany magicznym
papierkiem lakmusowym i po chwili już po bólu, ruchomymi schodami wjeżdżam na
górę, gdzie niczym basza rozkładam się na szezlongu z widokiem na płytę
lotniska i nadrabiam zaległości w spaniu, bo się ich ostatnio nieco narobiło, a
skoro do boardingu jeszcze prawie 90 minut, to dobrze wykorzystuję ten czas. Nieco
później robię jeszcze rekonesans w strefie wolnocłowej, ale nie mają tutaj
nawet interesujących mnie perfum :( Przy wejściu pojawia się obsługa lotniska,
chwilę później przez bramkę przechodzi załoga kapitana Pawła Baranowskiego. Około
05:30 rozpoczyna się Boarding, przechodzimy po płycie lotniska i oto jestem na
pokładzie Dasha Q400; to mój trzeci dzień z rządu tą samą maszyną na krajówce,
jak widać latania naprawdę wciąga. Kto to widział latać na imprezy do innego
miasta samolotem rejsowym? :-P
Pasażerów jest niewielu,
naliczyłem raptem 27 osób, ale to chyba typowe do połączeń na trasach do
Warszawy w weekendowe poranki. Szefowa pokładu p. Maria Ers wita pasażerów
linii LOT i życzy przyjemnego rejsu, a jej młodsza koleżanka po fachu
demonstruje zasady bezpieczeństwa. Za oknem już powoli wstaje dzień, tej nocy był bowiem zmieniany
czas z letniego na zimowy. Wkrótce kapitan wznosi samolot do góry a ja rzucam
ostatnie spojrzenia na stolicę Dolnego Śląska z lotu ptaka; pewnie szybko tu z
powrotem nie zagoszczę. Aż się łezka w oku kręci, bo zostawiłem tutaj równy rok
mojego życia. ;) I chyba dobrze, że tylko rok. Nad Łodzią kapitan informuje o
rozpoczęciu zniżania, wszystko przebiega standardowo aż do samego manewru
lądowania. Podwozie jest już wysunięte, zaraz mamy przyziemić na pasie a tu
nagle samolot delikatnie się wznosi, chowa podwozie i odlatuje nad centrum. Nigdy
dotąd nie leciałem tak blisko ścisłego centrum Warszawy, mogę podziwiać z góry
Pałac Kultury i Nauki, apartamentowiec Złota 44 i inne charakterystyczne dla
stolicy Polski wieżowce. Kiedy znajdujemy się nad pokrytym nieco w chmurach
Mostem Świętokrzyskim kapitan przeprasza za przerwane podejście do lądowania i
uspokaja pasażerów. Chwilę później lądujemy już bez przeszkód i kołujemy do
pozycji postojowej. I to by było na
tyle…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz