Wroclove story / 25.10.2015



Po kolejnej nocy spędzonej na parkiecie (merci Wrocław, specjalne pozdrowienia dla Macieja Zienia, jego brazylijskiego męża oraz pięknych znajomych z imprezy!) czas wrócić do Warszawy. Około 3:30 pojawiam się w terminalu na Starachowicach, zionie pustkami, około 4 pojawiają się pierwsi pracownicy i kilku pasażerów i otwarta zostaje oprawa na poranne rejsu PLL LOT do Warszawy oraz Lufthansy do Frankfurtu. Obieram kartę pokładową i przechodzę do kolejki „fast track” do kontroli bezpieczeństwa. Okazuje się, że nie dotarli jeszcze pracownicy ochrony, zostaję zatem zaproszony do klasycznego stanowiska, oczywiście przedtem pracownica pyta mnie jeszcze o kod pocztowy (to samo pytanie pada w tym samym miejscu w Gdańsku). Po przejściu przez Heimanna okazuje się, że muszę jeszcze przejść test na obecność materiałów wybuchowych na dłoniach. Jestem smerany magicznym papierkiem lakmusowym i po chwili już po bólu, ruchomymi schodami wjeżdżam na górę, gdzie niczym basza rozkładam się na szezlongu z widokiem na płytę lotniska i nadrabiam zaległości w spaniu, bo się ich ostatnio nieco narobiło, a skoro do boardingu jeszcze prawie 90 minut, to dobrze wykorzystuję ten czas. Nieco później robię jeszcze rekonesans w strefie wolnocłowej, ale nie mają tutaj nawet interesujących mnie perfum :( Przy wejściu pojawia się obsługa lotniska, chwilę później przez bramkę przechodzi załoga kapitana Pawła Baranowskiego. Około 05:30 rozpoczyna się Boarding, przechodzimy po płycie lotniska i oto jestem na pokładzie Dasha Q400; to mój trzeci dzień z rządu tą samą maszyną na krajówce, jak widać latania naprawdę wciąga. Kto to widział latać na imprezy do innego miasta samolotem rejsowym? :-P
Pasażerów jest niewielu, naliczyłem raptem 27 osób, ale to chyba typowe do połączeń na trasach do Warszawy w weekendowe poranki. Szefowa pokładu p. Maria Ers wita pasażerów linii LOT i życzy przyjemnego rejsu, a jej młodsza koleżanka po fachu demonstruje zasady bezpieczeństwa. Za oknem już  powoli wstaje dzień, tej nocy był bowiem zmieniany czas z letniego na zimowy. Wkrótce kapitan wznosi samolot do góry a ja rzucam ostatnie spojrzenia na stolicę Dolnego Śląska z lotu ptaka; pewnie szybko tu z powrotem nie zagoszczę. Aż się łezka w oku kręci, bo zostawiłem tutaj równy rok mojego życia. ;) I chyba dobrze, że tylko rok. Nad Łodzią kapitan informuje o rozpoczęciu zniżania, wszystko przebiega standardowo aż do samego manewru lądowania. Podwozie jest już wysunięte, zaraz mamy przyziemić na pasie a tu nagle samolot delikatnie się wznosi, chowa podwozie i odlatuje nad centrum. Nigdy dotąd nie leciałem tak blisko ścisłego centrum Warszawy, mogę podziwiać z góry Pałac Kultury i Nauki, apartamentowiec Złota 44 i inne charakterystyczne dla stolicy Polski wieżowce. Kiedy znajdujemy się nad pokrytym nieco w chmurach Mostem Świętokrzyskim kapitan przeprasza za przerwane podejście do lądowania i uspokaja pasażerów. Chwilę później lądujemy już bez przeszkód i kołujemy do pozycji postojowej.  I to by było na tyle…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz