Afryka nie taka dzika: Kapsztad / 27.01.2016 - 02.02.2016

Ledwo zdążyłem wrócić z dalekiego Hong Kongu, a już czeka mnie wyjazd do dalekiej Afryki. Po raz kolejny o wybranej destynacji zdecydował przypadek, a konkretnie błąd taryfowy u pośrednika tripsta.pl, który to oferował loty do Kapsztadu z dwiema krótkimi przesiadkami za jedyne 1250 zł. Informacje o rewelacyjnej ofercie na loty do RPA w szczycie sezonu, kiedy w Polsce jest zima a na półkuli południowej jest lato, znalazłem na portalu loter.pl. Dobrze, że pośpieszyłem się z zakupem, bo kilka minut później wybiła północ i bilety w niezwykle niskiej taryfie zniknęły z systemu rezerwacyjnego agenta. Jak to często przy takich okazjach bywa tak i tym razem wylot nie odbywał się z Warszawy, ale z Pragi, a przesiadki miały miejsce w Zurychu i Johannesburgu, który to jest największym hubem w RPA. Rejsu na trasie PRG-ZRH-JNB & JNB-ZRH-PRG realizowane były po raz kolejny linią Swiss, odcinek JNB-CPT wykonywany był przez linie South African Airways a rejs powrotny CPT-JNB przez linie British Airways („operatem by Comair”), które zadomowiły się w swojej byłej kolonii na dobre i oferują loty krajowe oraz międzynarodowe do sąsiednich krajów. Cieszyła mnie możliwość odbycia kolejnych rejsów liniami z sojuszu Star Alliance zrzeszonymi w programie Miles & More, za daleki dystans na konto powędrowały kolejne mile, które postaram się skwapliwie wykorzystać.  Do tego mogłem po raz kolejny skorzystać z saloniku business Lounge LX w Zurychu. Do Pragi czeskiej dostałem się na pokładzie PLL LOT, bardzo dobrze się złożyło, gdyż na około miesiąc przed planowanym wylotem do czarnej Afryki w ramach cyklicznej akcji promocyjnej Szalona Środa zaproponowano właśnie interesujący mnie kierunek.
Same rejsy wspominam bardzo dobrze, serwis na pokładzie nie odbiegał od tego, co widziałem tydzień wcześniej na rejsach do/z Hong Kongu. Niestety, mam znaczne zastrzeżenia do samego personelu pokładowego. Jedna z dziewczyn, która obsługiwała mój rząd, zachowywała się tak (i wyglądała), jakby bała się własnego cienia (Frau Susanne Keller, pozdrawiam!), druga była młoda otyła Hinduska, która do wszystkich pasażerów zwracała się z pełnym wyrzutu zwrotem „Someone’s drinks” ;)
Okolo 10 rano laduje w goracym Johannesburgu, trzeba nieco poczekac nim samolotem bedzie podpiety do rekawa i po dlugim locie bede mogl opuscic poklad. Tym razem takze mialem wolne miejsce obok, wiec moglem sie nieco wyciagnac, nie bylem zatem taki zmeczony. Poza tym zapowiadal sie piekny sloneczny dzien, w dobrym humorze witalem zatem Republike Poludniowej Afrykie. Z lekkim niepokojem spogladam na zegarek, do zamkniecia odprawy na kolejny rejs linia South African mam raptem godzine, a kolejka do kontroli paszportowej w Johannesburgu wydaje sie nie miec konca, pogranicznikom nigdzie sie nie spieszy i dosc powolnie wykonuja swoja prace. Kiedy w koncu odbieram moj bagaz mam raptem kwadrans, by przejsc przez dlugi korytarz do specjalnego punktu i ponownie nadac walizke na rejs do Kapsztadu – polityka celna wyglada zatem identycznie jak w przypadku USA, kiedy to przy przesiadce na kolejny rejs w pierwszym porcie przylotu w Stanach trzeba przejsc kontrole paszportowa, odebrac bagaz i nadac go ponownie, ponowne zasady obowiazuja w Brazylii.  Okazuje sie, ze na ten sam rejs SA 333 czeka jeszcze kilkanascie osob i w spokoju nadaje walizke do miejsca docelowego. Teraz jeszcze musze przejsc na terminal krajowy, ale lotnisko jest dobrze oznaczone i nie ma z tym problemu. Przy kontroli bezpieczenstwa moja uwage zwraca fakt, ze czesc pasazerow bezproblemowo przenosi ze soba butelki z woda czy napojami. Jak widac restrykcje nie wszedzie sa traktowane w ten sam sposob. Boarding na moj rejs SAA odbywa sie z czesci na poziomie -1, wchodzimy prost na plyte lotniska, skad zostajemy przewiezieni autobusami na poklad Airbusa A340. Jestem bardzo zaskoczony, ze dwugodzinny rejs krajowy obsluguje tak duza maszyna, ale widac ma to swoje uzasadnienie, skoro prawie caly samolot jest pelen. Obsluga kolorowe, w wiekszosci czarnoskora, poznaje nowy wystroj samotu i standardy kolejnego przewoznika. Po starcie zabieram sie za lekture magazynu pokladowego, w trakcie rejsu pasazerowie czestowani sa kanapka i napojami. W koncu znizamy sie do Kapsztadu, z daleka widac Gore Stolowa, urlop czas zaczac.


Zaraz po wyjściu z lotniska kieruję się na przystanek autobusowy linii T1 kursującej z lotniska do pętli w centrum miasta o nazwie Civic Center. Wcześniej sprawdziłem i okazało się, że Kapsztad jest jedynym miastem w RPA, w którym funkcjonuje komunikacja publiczna, jak to dobrze! Rozwiązanie jest bardzo dobre, trzeba nabyć kartę pre-paid MasterCard, którą nabijamy na dowolną kwotę (minimum to bodajże 30 ZAR) i podstawiamy pod czytnik przy każdym wsiadaniu do autobusu i przy wychodzeniu z niego. Na wyświetlaczu pojawi się kwota, którą pobrano za przejazd oraz wysokość pozostałych na koncie środków. Sieć obejmuje całe miasto, przystanki są dobrze oznaczone, rozkłady są czytelne a kierowcy uprzejmi. Jedyny minus to dość ciasne autobusy i długie przerwy w kursowaniu pojazdów w weekendy. W ścisłym centrum przystanki ulokowane są na wyspach na środku ulicy, aby wejść do klimatyzowanego zadaszonego przystanku, należy odbić kartę w czytniku i przejść przez bramkę niczym w metrze. Wspomnę jeszcze, że w RPA obowiązuje ruch lewostronny.
Na pobyt zarezerwowałem z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem pokój w willi Antrum w dzielnicy Greek Point na obrzeżach Singal Hill, niedaleko znajdował się stadion, na którym rozgrywano mecze Mistrzostw Świata w piłce nożnej w 2010 roku. Budowla prezentuje się wyśmienicie, a najlepiej podziwiać ją z Góry Stołowej. Pokoje miały nieco afrykański wystrój, standard był bardzo wysoki, do dyspozycji miałem także basen a codziennie rano serwowano smaczne śniadania, najbardziej do gustu przypadły mi muffinki z mąki kasztanowej oraz świeże sałatki owocowe z mango, marakują, kiwi, truskawkami itd. W okolicy dominowała niewysoka zabudowa, w sąsiedztwie także znajdowały się wille dla turystów i pensjonaty, było bezpiecznie, chociaż niemal przy każdym ogrodzenia zamontowana była kolczasta siatka pod napięciem.
Pobyt w Kapsztadzie bardzo dobrze mi zrobił, zapomniałem o szarości i zimowej aurze w Polsce, wygrzałem się na piaszczystej słonecznej plaży Cliffton, przeczytałem dwie książki o polskim show businessie, spróbowałem lokalnych specjałów i wypiłem hektolitry dobrej kawy. Dodam, że cenowo RPA prezentuje się bardzo przyzwoicie – tradycyjnie odnośnikiem był dla mnie ulubiony McDonald’s, gdzie za klasyczny zestaw można płaciło się raptem 30 randów (ok. 7 – 8 zł), a dowolną dużą kawę w McCafé można było wypić już za 15 randów. Yummy!
Polecam wszystkim wycieczkę do miasteczka Simon’s Town celem zobaczenia żyjących w rezerwacie w zatoce Boulder’s By pingwinów afrykańskich. Malutkie czarno-białe stworzonka można podglądać z drewnianych pomostów przy plaży. Do Simon’s Town dwa razy na godzinę kursują lokalne pociągi CMT, koszt takiej wycieczki to raptem, trasa pociągu wiedzie przez bardzo malowniczą okolicę przypominającą nieco Mierzeję Helską, chwilami szyny biegną niemal bezpośrednio przy oceanie, można pozdrawiać kąpiących się plażowiczów i obejrzeć kolorowe domki (przebieralnie, budki dla ratowników), które są pozostałościami jeszcze z czasów kolonialnych. Bilet turystyczny uprawnia pasażerów do przejazdów na całej trasie danego dnia z przerwami, można więc wysiąść na stacji Kalk May czy w Moizenberg, tam nieco poplażować i pojechać dalej. Z samej stacji kolejowej Simont;s Town do rezerwatu pingwinów szybkim krokiem idzie się ok. 45 minut (odcinek dość męczący, bo pod górę, do tego silny wiatr od wody), dla mniej odpornych są oczywiście taksówki.
W niedzielny poranek wybrałem się na Górę Stołową. Korzystałem z komunikacji lokalnej, trzeba wybrać autobus XX i wysiąść na przystanku YY. Po drugiej stronie na parkingu znajduje się kolejny przystanek autobusu wahadłowego, która zawiezie pod górę do kasy kolejki linowej Table Mountain Cable Car. Dotarłem na miejsce ok. godz. 10 rano, kolejek do kas praktycznie nie było, już 10 minut później w obrotowej kapsule wjeżdżałem na górski szczyt, który został uznany jednym z nowych cudów świata. Widoki z tej płaskiej formacji skalnej zapierają dech w piersiach. Sam szczyt zajmuje dość sporą powierzchnię, wyznaczone są różne trasy, które można sobie zaliczać, by urozmaicić wycieczkę.
Republika Południowej Afryki z pewnością ma więcej do zaoferowania niż sam Kapsztad, ja miałem okazję zobaczyć tylko wycinek z tego bogatego kraju. Jestem zdecydowanie na tak! Jeżeli chodzi o tak istotną kwestię bezpieczeństwa, to chcę zaznaczyć, że nic złego mnie w RPA nie spotkało i opinie o wysokim zagrożeniu napaściami wydają się być już nieco nieaktualne, ale może po prostu miałem szczęście i znajdowałem się w odpowiedniej okolicy. A teraz pora już wracać do szarej rzeczywistości. Hakuna matata!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz