Gaufres de Liège / 20.02.2016

Bruksela na stale zagoscila w moim harmonogramie podrozy jako miejsce na krotkie wypady weekendowe. Tym razem bylo podobnie, a motywacja do odbycia tej podrozy byla nie lada gratka – bilety przewoznikiem Brussels Airlines na trasie WAW-BRU za niecale 18 euro. Tradycyjnie juz byly dostepne one u posrednikow, nie zas bezposrednio na stronie przewoznika, a trafilem na nie calkiem przypadkiem plywajac Kayakiem. „Promocja” byla aktywna w sierpniu, a poniewaz okres jesienny mialem juz zaplanowany, to zdecydowalem sie dokonac rezerwacji na odlegly termin lutow. Tradycyjnie mial to byc wyjazd weekendowy, w tym przypadku zas jednodniowka. Powrot zakupilem bowiem na wieczor tego samego dnia, z tym ze byl to rejs linia WizzAir, wiec pozostala jeszcze kwestia dojazdu na lotnisko Charleroi z centrum miasta. Na szczescie ze sporym wyprzedzeniem nie ma problemu z dostepnoscia biletow za 5 euro na przejazd autokarem firmy Flibco.
W sobotni zimowy poranek kilka minut po 5 rano melduje sie na Lotnisku Chopina. Okazuje sie, ze linie Brussels Airlines nie maja dedykowanego stanowiska odpraw, trzeba zglosic sie do strefy dla pasazerow grupy Lufthansa. Jestem oczywiscie wczesniej odprawiony online, ale jak mam w zwyczaju kieruje sie do stanowiska, by odebrac papierowa standardowa karte. Niestety, obecnie wszystkie druczki zunifikowano i taka sama karte otrzymalem wczesniej na inne rejsy linia Swiss, wiec szalu nie ma. Przy kontroli bezpieczenstwa kolejek nie ma, dzialaja tylko dwa stanowiska, ale kolejka sprawnie posuwa sie naprzod i po kilku minutach jestem juz saloniku Polonez, gdzie konsumuje sniadanko i oddaje sie lekturze Gazety Wyborczej. Na droge biore sobie marcowy numer Wysokich Obcasow Extra, bedzie co poczytac. O dziwo o tak wczesnej porze kucharze przygotowali juz cieple posilki, jest m.in. quiche z warzywami. Palce lizac!
Na boarding udaje sie niemal na chwile przed jego rozpoczeciem, nie mam ochoty na „sleczenie” pod bramka, zwlaszcza ze w perspektywie mam powrot linia WizzAir, gdzie ta strategia jest niemal nieodzowna. Rejs do Brukseli odbywa sie samolotem Avro RJ100, jeszcze nie mialem okazji leciec takim modelem. Uklad siedzen to 2-3, identyczne usadzenie mialem juz na rejsie linia Swiss do Zurychu w listopadzie 2014 roku. Sympatyczna stewardessa wita pasazerow przy wejsciu, oblozenie jest znikome, w koncu to sobotni ranek, a Bruksela wydaje sie byc znacznie bardziej biznesowym kierunkiem, dodatkowo jest sporo konkurencja na tej trasie, bo rejsy wykonuje takze LOT oraz tani przewoznicy. Zajmuje wybrane wczesniej miejsce 5C po prawej stronie przy oknie, tak jak lubie, dwa fotele obok pozostaja wolne, mam jeszcze sporo miejsca na bagaz podreczny i moje dlugie nogi. Boarding completed, instruktaz bezpieczenstwa odbywa sie po francusku i angielsku, dodatkowo zaloga komunikuje sie takze z pasazerami po holendersku. Poranek jest pochmurny, rano spadl swiezy snieg, trzeba odladzac maszyne, wiec jeszcze nieco czasu spedzimy na pasie startowym. Okno obok mnie jest cale zachlapane, wiec podczas startu niemal nic nie widze, dopiero po wzbiciu sie ponad chmury za szyba moge podziwiac widoczki za oknem. Po pewnym czasie chmury znikna i bedzie widac ziemie. Zaloga rozpoczyna serwis, ku mojemu zaskoczeniu pasazerowie klasy ekonomicznej nie dostaja nic, nawet szklaneczki wody. Przy tym serwis w PLL LOT (woda + Prince Polo) to prawdziwy rarytas, dobrze, ze mialem okazje podjesc sobie w saloniku, a w torbie czekaja na mnie zachomikowane wafelki i chipsy marchewkowy oraz woda mineralna. Dla pasazerow tranzytowych udajacych sie na rejs dalekiego zasiegu bezplatnie oferowany jest zimny napoj. Zabieram sie zatem za lekture magazynu pokladowego, elementem, od ktorego zawsze zaczynam lekture jest strona z mapka oferowanych destynacji. Ta z linii Brussels Airlines jest dla mnie sporym zaskoczeniem, bo pojawia sie wiele interesujacych kierunkow z srodkowej Afryki, to zapewne pozostalosc po epoce kolonializmu (pamietne Kongo Belgijskie). Czas szybko mija, pilot informuje, ze znizamy sie powoli do Brukseli, zaloga przygotowuje kabine do ladowania i ladujemy na plycie brukselskiego lotniska. Z samolotu wychodzimy przez rekawa, moge uniknac kontaktu z zimnym powietrzem.
Sam port lotniczy prezentuje sie bardzo ladnie, jest estetycznie i kolorowo, lustruje ludzi, jak milo widziec tak zadbanych, dobrze ubranych i usmiechnietych osobnikow ;) By nacieszyc oczy tym widokiem zajmuje miejsce w kawiarni, konsumuje klasycznego gofra i popijam go kakao. Niczym Kinga Rusin bawie sie w moja ulubiona gre: Raz zabrałam na milognę Michała Piróga. Doskonałego tancerza, który jednak nie przepada za tego typu tanecznymi zabawami. Był zafascynowany w równym stopniu jak ja. Długo rozmawialiśmy o tej sztuce wzajemnego uwodzenia, zapraszania. Bardziej nas intrygowała niż kroki tanga. Zaproponował: zróbmy eksperyment, będziemy przyciągać innych wzrokiem. Mieliśmy taką zabawę, jakiej nie miała w życiu. Zaczęło się od samolotu, w drodze powrotnej z Buenos Aires. Pod koniec lotu byliśmy zakolegowani dokładnie z tymi osobami, z którymi chcieliśmy się zakolegować. Na lotnisku wypatrzyliśmy grupę młodych ludzi. Rozmawiając, patrzyliśmy na naich, łapaliśmy kontakt wzrokowy. W momencie, kiedy nam się to udało, uśmiechaliśmy się. Po półgodzinie piliśmy z nimi kawę. Sympatyczne nawiązanie kontaktu wzrokowego niesamowicie działa A my tego najczęściej unikamy.
Po leniwym poranku w kawiarni i milych wrazeniach wzrokowych ruszam w koncu do miasta. Przy wyjsciu z lotniska stoja uzbrojeni w dluga bron zolnierze, czuc napiecie zwiazane z podwyzszonym ryzykiem wystapienia zamachu terrorystycznego. W automacie biletowym zaopatruje sie w bilet (4,50 EUR) i autobusem XX podjezdzam pod stacje metra Luxembourg, skad metrem dojezdzam do stacji. Centrum Brukseli znam juz niemal na pamiec i poruszam sie po nim bez mapy. Po wyjsciu z podziemi okazje sie, ze niebo sie przejasnia, juz nie pada a po poludniu nawet wychodzi slonce. Pierwsze kroki kieruje do figurki siusiajacego chlopca Manneken Pis, tym razem jest ubrany w gustowne czarne wdzianko, kiedy przyjde tam popoludniowa pora okaze sie, ze jest juz przebrany w szary stroj a w reku trzyma otwarta ksiazke. Czyzby to uklon w strone popularyzacji czytelnictwa?
Czas spedzam na wedrowce waskimi uliczkami, zagladam w arabska dzielnice, jem posilke w McDonald’s (holenderska kanapka McKroket, niestety, akurat skonczyly sie szejki bananowe), wizytuje sklep z pamiatkami, sklepy i centrum handlowe w poblizu stacji Rogier. Nie bede sie tutaj rozwodzil, bo Bruksele opisywalem juz kilkakrotnie, a poza tym w internecie mozna znalezc na temat atrakcji tego miasta bardzo wiele informacji. Na dworcu Gare du Midi spozywam jeszcze smaczna zupe z marchwi, popijam ja espresso i wsiadam do podstawionego juz autokaru Flibco, by ok. 45 minut pozniej dotrzec do lotniska Charleroi. Nic sie tutaj nie zmienilo, jest tak jak bylo malutkie i nadgryzione zebem czasu, ale jako koneser kultury kawiarnianje milo spedzam czas w lokalu PAUL, gdzie pochlania mnie lektura Wysokich Obcasow Extra oraz wspomnianej ksiazki Kingi Rusin „Co z tym zyciem?”. Okolo dwie godziny przed odlotem przechodze przez kontrole bezpieczenstwa, w sobotni wieczor oprocz rejsu do Kluza-Napoki, Madrytu i do Oslo nie ma wielu juz niemal zadnych polaczen wychodzacych i kolejka jest znikoma. Szybko docieram w okolice mojej bramki i pozostaly czas spedzam na dalszym kontakcie ze slowem pisanym, goraco polecam reportaz z WO Extra o matkach terrorystow z Molenbeek (dzielnica Brukseli, z ktorej wywodza sie arabscy terrorysci). Moj rejs WizzAir do Warszawy ma okolo polgodzinnie opoznienie z powodu poznego przylotu z poprzedniego rejsu, za ktore kapitan Grzegorz Serafin serdecznie przeprasza. Start samolotu odbywa sie w dosc mocnym deszczu, ale wszystko przebiega bez zaklocen, caly lot nie wystepuja turbulencja i ok. godziny 23:00 laduje na Lotnisku Chopina. Dobranoc Państwu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz