Bruksela na stale zagoscila w moim harmonogramie podrozy jako miejsce na
krotkie wypady weekendowe. Tym razem bylo podobnie, a motywacja do odbycia tej
podrozy byla nie lada gratka – bilety przewoznikiem Brussels Airlines na trasie
WAW-BRU za niecale 18 euro. Tradycyjnie juz byly dostepne one u posrednikow,
nie zas bezposrednio na stronie przewoznika, a trafilem na nie calkiem
przypadkiem plywajac Kayakiem. „Promocja” byla aktywna w sierpniu, a poniewaz
okres jesienny mialem juz zaplanowany, to zdecydowalem sie dokonac rezerwacji
na odlegly termin lutow. Tradycyjnie mial to byc wyjazd weekendowy, w tym
przypadku zas jednodniowka. Powrot zakupilem bowiem na wieczor tego samego
dnia, z tym ze byl to rejs linia WizzAir, wiec pozostala jeszcze kwestia
dojazdu na lotnisko Charleroi z centrum miasta. Na szczescie ze sporym
wyprzedzeniem nie ma problemu z dostepnoscia biletow za 5 euro na przejazd
autokarem firmy Flibco.
W sobotni zimowy poranek kilka minut po 5 rano melduje sie na Lotnisku
Chopina. Okazuje sie, ze linie Brussels Airlines nie maja dedykowanego
stanowiska odpraw, trzeba zglosic sie do strefy dla pasazerow grupy Lufthansa.
Jestem oczywiscie wczesniej odprawiony online, ale jak mam w zwyczaju kieruje
sie do stanowiska, by odebrac papierowa standardowa karte. Niestety, obecnie
wszystkie druczki zunifikowano i taka sama karte otrzymalem wczesniej na inne
rejsy linia Swiss, wiec szalu nie ma. Przy kontroli bezpieczenstwa kolejek nie
ma, dzialaja tylko dwa stanowiska, ale kolejka sprawnie posuwa sie naprzod i po
kilku minutach jestem juz saloniku Polonez, gdzie konsumuje sniadanko i oddaje
sie lekturze Gazety Wyborczej. Na droge biore sobie marcowy numer Wysokich
Obcasow Extra, bedzie co poczytac. O dziwo o tak wczesnej porze kucharze
przygotowali juz cieple posilki, jest m.in. quiche z warzywami. Palce lizac!
Na boarding udaje sie niemal na chwile przed jego rozpoczeciem, nie mam
ochoty na „sleczenie” pod bramka, zwlaszcza ze w perspektywie mam powrot linia
WizzAir, gdzie ta strategia jest niemal nieodzowna. Rejs do Brukseli odbywa sie
samolotem Avro RJ100, jeszcze nie mialem okazji leciec takim modelem. Uklad
siedzen to 2-3, identyczne usadzenie mialem juz na rejsie linia Swiss do
Zurychu w listopadzie 2014 roku. Sympatyczna stewardessa wita pasazerow przy wejsciu,
oblozenie jest znikome, w koncu to sobotni ranek, a Bruksela wydaje sie byc
znacznie bardziej biznesowym kierunkiem, dodatkowo jest sporo konkurencja na
tej trasie, bo rejsy wykonuje takze LOT oraz tani przewoznicy. Zajmuje wybrane
wczesniej miejsce 5C po prawej stronie przy oknie, tak jak lubie, dwa fotele
obok pozostaja wolne, mam jeszcze sporo miejsca na bagaz podreczny i moje
dlugie nogi. Boarding completed, instruktaz bezpieczenstwa odbywa sie po
francusku i angielsku, dodatkowo zaloga komunikuje sie takze z pasazerami po
holendersku. Poranek jest pochmurny, rano spadl swiezy snieg, trzeba odladzac
maszyne, wiec jeszcze nieco czasu spedzimy na pasie startowym. Okno obok mnie
jest cale zachlapane, wiec podczas startu niemal nic nie widze, dopiero po
wzbiciu sie ponad chmury za szyba moge podziwiac widoczki za oknem. Po pewnym
czasie chmury znikna i bedzie widac ziemie. Zaloga rozpoczyna serwis, ku mojemu
zaskoczeniu pasazerowie klasy ekonomicznej nie dostaja nic, nawet szklaneczki
wody. Przy tym serwis w PLL LOT (woda + Prince Polo) to prawdziwy rarytas,
dobrze, ze mialem okazje podjesc sobie w saloniku, a w torbie czekaja na mnie
zachomikowane wafelki i chipsy marchewkowy oraz woda mineralna. Dla pasazerow
tranzytowych udajacych sie na rejs dalekiego zasiegu bezplatnie oferowany jest
zimny napoj. Zabieram sie zatem za lekture magazynu pokladowego, elementem, od
ktorego zawsze zaczynam lekture jest strona z mapka oferowanych destynacji. Ta
z linii Brussels Airlines jest dla mnie sporym zaskoczeniem, bo pojawia sie
wiele interesujacych kierunkow z srodkowej Afryki, to zapewne pozostalosc po
epoce kolonializmu (pamietne Kongo Belgijskie). Czas szybko mija, pilot
informuje, ze znizamy sie powoli do Brukseli, zaloga przygotowuje kabine do
ladowania i ladujemy na plycie brukselskiego lotniska. Z samolotu wychodzimy
przez rekawa, moge uniknac kontaktu z zimnym powietrzem.
Sam port lotniczy prezentuje sie bardzo ladnie, jest estetycznie i
kolorowo, lustruje ludzi, jak milo widziec tak zadbanych, dobrze ubranych i
usmiechnietych osobnikow ;) By nacieszyc oczy tym widokiem zajmuje miejsce w
kawiarni, konsumuje klasycznego gofra i popijam go kakao. Niczym Kinga Rusin
bawie sie w moja ulubiona gre: Raz zabrałam na
milognę Michała Piróga. Doskonałego tancerza, który jednak nie przepada za tego
typu tanecznymi zabawami. Był zafascynowany w równym stopniu jak ja. Długo
rozmawialiśmy o tej sztuce wzajemnego uwodzenia, zapraszania. Bardziej nas
intrygowała niż kroki tanga. Zaproponował: zróbmy eksperyment, będziemy przyciągać
innych wzrokiem. Mieliśmy taką zabawę, jakiej nie miała w życiu. Zaczęło się od
samolotu, w drodze powrotnej z Buenos Aires. Pod koniec lotu byliśmy
zakolegowani dokładnie z tymi osobami, z którymi chcieliśmy się zakolegować. Na
lotnisku wypatrzyliśmy grupę młodych ludzi. Rozmawiając, patrzyliśmy na naich,
łapaliśmy kontakt wzrokowy. W momencie, kiedy nam się to udało, uśmiechaliśmy
się. Po półgodzinie piliśmy z nimi kawę. Sympatyczne nawiązanie kontaktu
wzrokowego niesamowicie działa A my tego najczęściej unikamy.
Po leniwym poranku w kawiarni i milych wrazeniach
wzrokowych ruszam w koncu do miasta. Przy wyjsciu z lotniska stoja uzbrojeni w
dluga bron zolnierze, czuc napiecie zwiazane z podwyzszonym ryzykiem
wystapienia zamachu terrorystycznego. W automacie biletowym zaopatruje sie w
bilet (4,50 EUR) i autobusem XX podjezdzam pod stacje metra Luxembourg, skad
metrem dojezdzam do stacji. Centrum Brukseli znam juz niemal na pamiec i
poruszam sie po nim bez mapy. Po wyjsciu z podziemi okazje sie, ze niebo sie
przejasnia, juz nie pada a po poludniu nawet wychodzi slonce. Pierwsze kroki
kieruje do figurki siusiajacego chlopca Manneken Pis, tym razem jest ubrany w
gustowne czarne wdzianko, kiedy przyjde tam popoludniowa pora okaze sie, ze
jest juz przebrany w szary stroj a w reku trzyma otwarta ksiazke. Czyzby to
uklon w strone popularyzacji czytelnictwa?
Czas spedzam na wedrowce waskimi uliczkami, zagladam w
arabska dzielnice, jem posilke w McDonald’s (holenderska kanapka McKroket,
niestety, akurat skonczyly sie szejki bananowe), wizytuje sklep z pamiatkami,
sklepy i centrum handlowe w poblizu stacji Rogier. Nie bede sie tutaj
rozwodzil, bo Bruksele opisywalem juz kilkakrotnie, a poza tym w internecie
mozna znalezc na temat atrakcji tego miasta bardzo wiele informacji. Na dworcu
Gare du Midi spozywam jeszcze smaczna zupe z marchwi, popijam ja espresso i
wsiadam do podstawionego juz autokaru Flibco, by ok. 45 minut pozniej dotrzec
do lotniska Charleroi. Nic sie tutaj nie zmienilo, jest tak jak bylo malutkie i
nadgryzione zebem czasu, ale jako koneser kultury kawiarnianje milo spedzam
czas w lokalu PAUL, gdzie pochlania mnie lektura Wysokich Obcasow Extra oraz
wspomnianej ksiazki Kingi Rusin „Co z tym zyciem?”. Okolo dwie godziny przed
odlotem przechodze przez kontrole bezpieczenstwa, w sobotni wieczor oprocz
rejsu do Kluza-Napoki, Madrytu i do Oslo nie ma wielu juz niemal zadnych
polaczen wychodzacych i kolejka jest znikoma. Szybko docieram w okolice mojej
bramki i pozostaly czas spedzam na dalszym kontakcie ze slowem pisanym, goraco
polecam reportaz z WO Extra o matkach terrorystow z Molenbeek (dzielnica
Brukseli, z ktorej wywodza sie arabscy terrorysci). Moj rejs WizzAir do
Warszawy ma okolo polgodzinnie opoznienie z powodu poznego przylotu z
poprzedniego rejsu, za ktore kapitan Grzegorz Serafin serdecznie przeprasza.
Start samolotu odbywa sie w dosc mocnym deszczu, ale wszystko przebiega bez
zaklocen, caly lot nie wystepuja turbulencja i ok. godziny 23:00 laduje na
Lotnisku Chopina. Dobranoc Państwu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz