W sobotni poranek przed godzina 08:00 pojawiam sie w terminalu berlinskiego
lotniska Tegel. Tak sie ladnie zlozylo, ze tydzien po tygodniu mam wyloty ze
stolicy Niemiec, tym razem jednak przyjechalem do Berlina dzien wczesniej, by
skorzystac z niezwykle bogatej oferty zycia nocnego. ;) W swoj kolejny rejs udaje
sie do Heraklionu; bardzo lubie klimaty srodziemnomorskie, a moj pobyt na
Mykonos czy w Salonikach naprawde milo wspominam. Co interesujace, pojawila sie bardzo
atrakcyjna oferta na polaczenie grecka linia Aegean Airlines, za rejs na trasie
Berlin (TXL) – Heraklion (HER) – Marsylia (MRS) z dlugim stop overem na Krecie
zaplacilem niecale 50 euro. Odwiedzenie Prowansji takze bylo w moich planach, bardzo
ucieszyl mnie ten deal. Poniewaz Ryanair zrezygnowal z obslugi polaczenia na
trasie Marsylia – Modlin, to musialem znalezc alternatywne polaczenie powrotne,
ale tu z pomocja przyszedl mi easyJet, ktory lata z Lyonu do Krakowa. Dystans
miedzy francuskimi miastami postanowilem przemierzyc szybkim pociagiem TGV w
promocyjnej taryfie OUIGO, z Krakowa do Warszawy zas zarezerwowalem sobie
krajowy rejs PLL LOT, by zgromadzic kolejne mile na koncie Miles & More w
celu przedluzenia srebrnego statusu o kolejne 2 lata.
Nie od dzis wiadomo, ze lotnisko Tegel jest przeciazone a opozniajace sie
oddanie do uzytku nowego lotniska BER nie pomaga przy rozladowaniu potokow
pasazerskich. Juz na dwie godziny przed odlotem do stanowiska linii Aegean
ustawia sie kolejka laknacych slonca turystow, dominuja niemieccy emeryci, w kolejce
wylawiam tez kilku Polakow. Okazuje sie, ze nie tylko wsrod podroznych sa
Polacy, bowiem pani z obslugi naziemnej po podaniu jej mojego paszportu odzywa
sie do mnie po polsku. Odbieram karte pokladowa, do odlotu mam jeszcze ponad
1,5 h, postanawiam wiec zjesc sniadanie w saloniku biznesowym Lufthansy. Z
racji na specyficzna budowe lotniska TXL lounge znajduje sie na pietrze w nieco
innej czesci terminala, trzeba zatem uwazac, by odpowiednio zaplanowac sobie
czas na dojscie do bramki. Poniewaz w nocy nie spalem, siegam po aromatyczna
kawe oraz zestaw sniadaniowy, na deser jeszcze szklaneczka whisky dla kurazu i
krotka prasowka niemieckojezyczna. Boarding rozpoczyna sie o czasie, zajmuje
wyznaczone mi miejsce 3 F, mam niebywale szczescie, dwa miejsca obok pozostaja
wolne. Tego sobotniego poranka w Berlinie jest piekna sloneczna pogoda,
wzbijamy sie w gore i juz kilka minut po osiagnieciu wysokosci przelotowej zgrabna
zaloga w swoich granatowych sukienkach i fartuszkach rozpoczyna serwis. Aegean
to jedna z niewielu linii, ktora na lotach krotkiego i sredniego zasiegu oferuje
darmowy cieply posilek. Obiadek jest calkiem smaczny, pozniej tradycyjnie
wertuje magazyn pokladowy przewoznika i obserwuje malownicze widoczki za oknem.
Po okolo 3 godzinach rejsu wlatujemy nad Morze Srodziemne, kapitan rozpoczyna
znizanie i ladujemy na lotnisku w Heraklionie. Sam port lotniczy znajduje sie
stosunkowo blisko miasta, na ostatnim etapie ladowania moj Airbus A320 przelatuje
tuz nad budynkami mieszkalnymi. Zaraz po wyjsciu na nagrzana plyte lotniska
uderza mnie mile ciepelko, od razu zmieniam ubrania na letnie, przechodze przez
parking, kupuje bilet do miasta w automacie i juz po chwili zajmuje miejsce w
autobusie, ktory zawiezie mnie do centrum miasta. Droga jest prosta, wysiadam
nieco wczesniej, gdy zauwazam restauracja McDonald’s i supermarket w jej
poblizu, czas sprobowac specjalnosci z McD w Grecji, skorzystac z wi-fi a
nastepnie zrobic male zakupy, bo przede mna jeszcze nocka na lotnisku, gdyz
wylot do Marsylii jest w niedzielny poranek. Delektuje sie frappuccino i kanapka
pod parasolem na zewnatrz restauracji, to moj pierwszy kontakt ze sloncem po
powrocie z RPA, jak milo ;) W supermarkecie zaopatruje sie w prowiant, udaje mi
sie dostac ulubiony batonik figowy i kilka smakolykow o smakach niedostepnych w
Polsce. Czas ruszyc dalej, ku centrum miasta. Cale „stare miasto” utrzymane
jest w piaskowych barwach, najladniej prezentuja sie budowle sakralne. Pozwalam
sobie pobladzic po waskich uliczkach, kiedy wejdziemy w ich labirynt miasto
pokazuje swoje drugie oblicze, przez okna mozna niemal zajrzec mieszkancom do
domow. Na sznurkach suszy sie pranie, kilka podrzednych sklepikow czy knajpek jest
zamknietych na cztery spusty, odnosze wrazenie, ze duch opuscil to miasto i
jedynym sladem zycia sa przemykajace jeden za drugim koty. Z radoscia opuszczam
te mury i kieruje sie do placu Platia Wenizelu w samym sercu starego Heraklionu, to
tutaj znajduje się słynna fontanna Morosiniego. Wreszcie udaje mi sie znalezc
ludzi, ktorzy gesto obsiedli placyk lub zlokalizowane przy nim restauracje czy
bary. Na glownym bulwarze zaopatruje sie w pamiatki, nieopodal zauwazam
Starbucks Coffee, ceny maja bardzo atrakcyjne, zamawiam cappuccino i ciabatte i
przy posilku wypisuje widokowki. Slonce powoli chyli sie ku zachodowi, czeka
mnie jeszcze spacer do Portu Weneckiego, gdzie przy nabrzezu cumuja kutry
rybackie i motorowki. Mam duzy zapas czasowy, wiec na lotnisko wracam tym razem
pieszo, spacer zajmuje mi niecala godzine. Kiedy docieram do terminala akurat
rozpoczyna sie wieczorna fala odlotow, na pierwszy ogien ida rejsy linii
easyJet, pozniej odlatuja czartery do Francji, z moich obserwacji wynika, ze
Kreta jest popularnym celem urlopowym Francuzow. Do rana daleko, oprocz mnie na
lotnisku nie ma juz zadnych pasazerow, zajmuje miejsce na lawce i probuje
zasnac.
Przed
04:00 czas na poranna toalete, na zewnatrz jest jeszcze ciemno, pierwsi
pasazerowie powoli docieraja ma lotnisko, ja rowniez ustawiam sie w kolejce do
odprawy. Mila pani z obslugi nie tylko drukuje mi karte pokladowa, ale oferuje,
ze moj bagaz za darmo zostanie nadany do luku, co bardzo mnie cieszy, bo
oznacza to wyzszy komfort podrozy i kolejna naklejke z lotniskowym tagiem. Kontrola
bezpieczenstwa przebiega bardzo sprawnie,
teraz pozostaje mi oczekiwania na boarding. W podobnym czasie startuje
tez rejs Aegean do Monachium, Lyonu oraz do Aten. W terminalu zauwazam matke z
synem o aryjskiej urodzie, ktorzy lecieli ze mna lotem z Berlina, podejrzewam,
ze takze skorzystali z tego samego bledu taryfowego, ale wybrali inne
polaczenie. Boarding rozpoczyna sie o czasie, autobusem podjezdzamy pod
maszyne, gdzie wita nas sympatyczna zaloga. Zajmuje wybrane wczesniej miejsce 2
F i rozgaszczam sie wygodnym fotelu. Rejs trwa rowne 3 godziny, praktycznie
caly czas lecimy nad Morzem Srodziemnym, pod nami widac wyspy i przeplywajace
statki. Na pokladzie ponownie rozdawane sa cieple posilki, tym razem zestaw
wyglada jednak tak samo ja w dniu wczorajszym, wiec nie ma duzej ekscytacji. Kilka
minut przed godzina 9 przyziemiamy na pasie lotniska w Marsylii, zlokalizowane
jest jak wiekszosc lotnisk nad woda, ladujac mozna odnosic wrazenie, ze za
chwile wpadnie sie do wody ;) Po wyjsciu z samolotu (przez rekaw) pasazerowie
musza przejsc przez kontrole paszportowa – to reakcja Francji na zamachy
terrorystyczne z Paryza. Potem jeszcze odbior walizki z tasmociagu, jej
kondycja po kolejnym locie jest juz bardzo nadszarpnieta, nadszedl czas na
zakup nowki sztuki. Wychodze z lotniska i kieruje sie do przystanku
autobusowego shuttle bus, ktory podwozi bezposrednio do stacji kolejowej, skad lokalne
pociagi odjezdzaja na glowny dworzec Marsylii Saint Charles. Bilet laczony
kosztuje 5,60 EUR, mozna takze pojechac autobusem bezposrednio do centrum, ale to
juz drozsza przyjemnosc. Po raz kolejny moje trzy karty platnicze odmawiaja
posluszenstwa w automacie, musze udac sie do okienka kasowego, tam bezproblemowo
udaje sie dokonac transakcji karta. Poniewaz w niedziele pociagi kursuja
znacznie rzadziej niz w dni robocze, to czas spedzam na szwedaniu sie po
lotnisku. Z przydatnych informacji – bardzo dobrze funkcjonuje darmowe wi-fi, z
ktorego mozemy korzystac. Okolo godziny 11:00 docieram na dworzec Saint
Charles, pogoda dopisuje, moj humor takze, poprawiam go sobie kanapka z
McDonald’s.
Spacerkiem udaje sie do hotelu Des Allees, po drodze przed licznymi kawiarniami siedza w wiekszosci arabscy mezczyzni, kobiet tradycyjnie brak. Kiedy nastepnego ranka opuszczam hotel przed 7 rano, oni juz zaczynaja okupywac miejsca przy stolikach, jak widac opieka socjalna we Francji ma sie calkiem dobrze. Po odswiezeniu sie i krotkiej drzemce w alabastrowej poscieli na szerokim lozu ruszam w miasto, pogoda jest coraz lepsza, moge spacerowac w szortach i t-shircie. Marsylia urzeka mnie od pierwszego wejrzenia, duzo ludzi na deptakach, zadbane budynki, roznorodne style architektoniczne, kolorowi ludzie. Duze wrazenie robi na mnie port, w ktorym cumuja zaglowki i motorowki, nieco przypomina do jachty milionerow z Nicei czy Monako, mile wspomnienia sprzed lat wracaja. Docieram do murow obronnych i umieszczonego na nich punktu widokowego, skad roztacza sie wspanialy widok na miasto. Pozniej wkraczam w mniej uczeszczane uliczki miasta, rowniez prezentuja sie zachwycajaco, dominuje niewymuszona elegancja, bardzo przypadaja mi do gustu nowoczesne tramwaje, a zwlaszcza ich metaliczny kolor.
Spacerkiem udaje sie do hotelu Des Allees, po drodze przed licznymi kawiarniami siedza w wiekszosci arabscy mezczyzni, kobiet tradycyjnie brak. Kiedy nastepnego ranka opuszczam hotel przed 7 rano, oni juz zaczynaja okupywac miejsca przy stolikach, jak widac opieka socjalna we Francji ma sie calkiem dobrze. Po odswiezeniu sie i krotkiej drzemce w alabastrowej poscieli na szerokim lozu ruszam w miasto, pogoda jest coraz lepsza, moge spacerowac w szortach i t-shircie. Marsylia urzeka mnie od pierwszego wejrzenia, duzo ludzi na deptakach, zadbane budynki, roznorodne style architektoniczne, kolorowi ludzie. Duze wrazenie robi na mnie port, w ktorym cumuja zaglowki i motorowki, nieco przypomina do jachty milionerow z Nicei czy Monako, mile wspomnienia sprzed lat wracaja. Docieram do murow obronnych i umieszczonego na nich punktu widokowego, skad roztacza sie wspanialy widok na miasto. Pozniej wkraczam w mniej uczeszczane uliczki miasta, rowniez prezentuja sie zachwycajaco, dominuje niewymuszona elegancja, bardzo przypadaja mi do gustu nowoczesne tramwaje, a zwlaszcza ich metaliczny kolor.
Nastepnego
dnia wstaje bladym switem, nadrobilem zaleglosci w spaniu i ruszam do dworca
kolejowego St. Charles. Na odjazd pociagu w taryfie OUIGO nalezy zglosci sie na
30 minut przed odjazdem pociagu i okazac wydrukowana karte pokladowa. Bezplatnie
przewiezc mozna jedna sztuke bagazu podrecznego oraz torebke, za wiekszy bagaz
trzeba juz placic. Po weryfikacj dokumentow mozna przejsc na peron i zajac
miejsce w pociagu. Do obslugi polaczen uzywane sa starsze sklady pociagow TGV,
co nie znaczy, ze komfort podrozy jest niski. Wagony sa pietrowe, ustawienie siedzen
to 2-3. Pociag z gracja i duza szybkoscia przemierza kolejne kilometry, po
niecalych dwoch godzinach jestem juz na dworcu Lyon Saint-Exupery. Pociagi
OUIGO maja to do siebie, ze zatrzymuja sie na mniejszych dworcach poza centrami
miast, do centrum Lyonu trzeba sie zatem dostac szybkim tramwajem, koszt biletu
w dwie strony to ok. 30 euro, przejazd trwa pol godziny a tramwaje kursuja co
ok. 15 minut. Na glownym dworcu kolejowym Part-Dieu ruch jak w ulu, po drugiej
stronie ulicy znajduje sie duze centrum handlowe, ktore zapewne takze generuje
spory ruch. Niestety, pogoda zaczyna sie psuc i kiedy docieram na miejsce do
hotelu zaczyna padac. W koncu jednak zaczyna sie przejasniac i moge ruszyc w
trase wzdluz Saony. W Lyonie ulice wydaja sie bardziej szerokie niz w Marsylii,
przestrzeni jest tez duzo wiecej, a spacer wzdluz rzeki przypomina mi letnie
wedrowki po Paryzu. Przy jednej z glownych ulic zatrzymuje sie na croissanta i
cappuccino, milo spedzam czas na lekturze ksiazki, zazwyczaj mam ze soba cos do
czytania w podrozy, to bardzo dobry sposob na znalezienie sobie zajecia, np. w
kolejce czy oczekiwaniu na boarding. Moja uwage zwraca zlokalizowany basen przy
brzegu rzeki, mimo dosc kaprysnej aury w basenie odbywa sie trening i
umiesnieni plywacy bija nury w zimnej wodzie. Bardzo ciekawa sprawa.
Nastepnego dnia jeszcze przed 7 rano opuszczam hotel i z dworca Part-Dieu odjezdzam na lotnisko. Tuz przed dworcem dostrzegam trzech kolarzy z Polski w koszulkach grupy PKP z rowerami, tak jak sie domyslam rowniez leca do Krakowa linia easyJet. Poszczegolne terminale lotniska LYS sa od siebie dosc mocno oddalone, wedrowka z przystanku tramwajowego do Terminala 3, skad odlatuja tanie linie zajmuje dobry kwadrans, do tego nalezy jeszcze doliczyc kontrole bezpieczentswa oraz dlugi marsz do miejsca, z ktorego dolatuja maszyny, gdyz jest oddalone o kilkaset metrow. Pokonanie korytarzy i labityntu zajmuje dobrych kilka minut, jesli komus sie spieszy, to moze sie mocno zdziwic i nie zdazyc na samolot, trzeba jeszcze pamietac o czekajacej nas kontroli paszportowej. Pasazerow jest calkiem sporo, obsluga lotniska oferuje bezplatne nadanie bagazu do luku, oczywiscie skwapliwie korzystam z tego rozwiazania. Rejs przebiega bez fajerwerkow i w samo poludnie laduje na lotnisku Balice w Krakowie. Mam duzo czasu do wieczornego rejsu z Krakowa do Warszawy, pociagiem docieram do centrum miasta, krotka wizyta w grodzie Kraka jest jak najbardziej wskazana. Czas na wizyte w Starbucks Coffee i sprobowanie nowosci „cold brew”, zimny napoj kawowy z kostkami lodu dobrze mi robi. Przed godzina 19:00 melduje sie z powrotem na lotnisku w Krakowie, zajmuje miejsce w priorytetowej kolejce do odprawy, odbieram karte pokladowa i przechodze do nowej czesci terminala, robi wrazenie. Barwy jak to na polskich lotniskach szaro-pomaranczowe, ale zaproponowane rozwiazania architektoniczne w postaci wydzielonych przestrzeni/stref dla pasazerow poszczegolnych gate’ow bardzo mi sie spodobaly. Boarding rozpoczyna sie o czasie, do samolotu dypu Dash zostajemy przewiezieni autobusem. To dla mnie lot wyjatkowy, goszcze bowiem 250. raz na pokladzie samolotu. Szefowa pokladu p. Katarzyna Woznica wita na pokladzie tego bezposredniego rejsu do Warszawy, kapitanem jest p. Slawomir Kaszubowski, z ktorym mialem juz przyjemnosc leciec. Zaraz po starcie serwowane jest Prince Polo i szklaneczka wody, ja zabieram sie za lektura magazynu pokladowego Kalejdoskop. Nie zdazylem dotrzec do konca, bo w kabinie juz gasna swiatla i zblizamy sie do lotniska Okecie. Do widzenia!
Nastepnego dnia jeszcze przed 7 rano opuszczam hotel i z dworca Part-Dieu odjezdzam na lotnisko. Tuz przed dworcem dostrzegam trzech kolarzy z Polski w koszulkach grupy PKP z rowerami, tak jak sie domyslam rowniez leca do Krakowa linia easyJet. Poszczegolne terminale lotniska LYS sa od siebie dosc mocno oddalone, wedrowka z przystanku tramwajowego do Terminala 3, skad odlatuja tanie linie zajmuje dobry kwadrans, do tego nalezy jeszcze doliczyc kontrole bezpieczentswa oraz dlugi marsz do miejsca, z ktorego dolatuja maszyny, gdyz jest oddalone o kilkaset metrow. Pokonanie korytarzy i labityntu zajmuje dobrych kilka minut, jesli komus sie spieszy, to moze sie mocno zdziwic i nie zdazyc na samolot, trzeba jeszcze pamietac o czekajacej nas kontroli paszportowej. Pasazerow jest calkiem sporo, obsluga lotniska oferuje bezplatne nadanie bagazu do luku, oczywiscie skwapliwie korzystam z tego rozwiazania. Rejs przebiega bez fajerwerkow i w samo poludnie laduje na lotnisku Balice w Krakowie. Mam duzo czasu do wieczornego rejsu z Krakowa do Warszawy, pociagiem docieram do centrum miasta, krotka wizyta w grodzie Kraka jest jak najbardziej wskazana. Czas na wizyte w Starbucks Coffee i sprobowanie nowosci „cold brew”, zimny napoj kawowy z kostkami lodu dobrze mi robi. Przed godzina 19:00 melduje sie z powrotem na lotnisku w Krakowie, zajmuje miejsce w priorytetowej kolejce do odprawy, odbieram karte pokladowa i przechodze do nowej czesci terminala, robi wrazenie. Barwy jak to na polskich lotniskach szaro-pomaranczowe, ale zaproponowane rozwiazania architektoniczne w postaci wydzielonych przestrzeni/stref dla pasazerow poszczegolnych gate’ow bardzo mi sie spodobaly. Boarding rozpoczyna sie o czasie, do samolotu dypu Dash zostajemy przewiezieni autobusem. To dla mnie lot wyjatkowy, goszcze bowiem 250. raz na pokladzie samolotu. Szefowa pokladu p. Katarzyna Woznica wita na pokladzie tego bezposredniego rejsu do Warszawy, kapitanem jest p. Slawomir Kaszubowski, z ktorym mialem juz przyjemnosc leciec. Zaraz po starcie serwowane jest Prince Polo i szklaneczka wody, ja zabieram sie za lektura magazynu pokladowego Kalejdoskop. Nie zdazylem dotrzec do konca, bo w kabinie juz gasna swiatla i zblizamy sie do lotniska Okecie. Do widzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz