Chili z Chile i boskie Buenos / 23.11.2017 - 28.11.2017

Czas na nastepna podroz, tym razem wrescie lot za ocean, czyli cos, co tygryski lubia najbardziej. Po latach powracam do Ameryki Poludniowej, tym razem mam w planach odwiedzic Santiago de Chile i Buenos Aires, zwlaszcza stolica Argentyny od dawna mnie kusila swoja ladnie brzmiaca nazwa. Od pewnego czasu na forach internetowych krazyla zas informacja o niskich cenach do rejsy do Chile i Argentyny przy wylocie z wloskich miast. W kwietniu udalo mi sie zrobic rezerwacje na rejsy linia Air France na trasie LIN-CDG-SCL / EZE-CDG-LIN, na drodze powrotnej z racji schedule change zmieniono mi w Mediolanie lotnisko przylotowe i moglem od razu wrocic na Malpense, co bylo mi bardzo na reke. Brakujacy odcinek z Chile do Buenos Aires pokonalem chilijska linia LAN za mile Avios (British Airways). Dlugodystansowy rejs linia Air France niestety nie spelnil moich oczekiwan, sam lot byl dosc mocno turbulentny, telepalo zwlaszcza nad woda, poza tym serwis francuskiego przewoznika zdecydowanie sie pogorszyl od czasu, kiedy lecialem ta linia do USA we wrzesniu 2010 roku. Przed ladowaniem w Chile przelatujemy nad Andami, widok osniezonych lancuchow gorskich jest ujmujacy, ale z informacji kapitana wynika, ze nad Andami czesto wystepuja turbulencje i dlatego zostalismy tez uprzedzeni o koniecznosci wczesniejszego przygotowania kabiny do ladowania i zapiecia pasow. Cale szczescie oszczedzono nam tej watpliwej przyjemnosci :)

Santiago de Chile raczej mnie rozczarowalo, spodziewalem sie bardziej europejskiej metropolii, a tymczasaem w miescie byla tylko jedna wieksza ulica z biurowcami, ktora moglaby uchodzic za nowoczesna. „Stare miato” ogranicza sie do glownego placu, przy ktorym znajdziemy katedre, poczte glowna i inne budynki uzytecznosci publicznej. Na placu jest dosc gwarno, kreci sie tam sporo ulicznych sprzedawcow, radze uwazac na swoj dobytek. W drodze na „starowke” spacerowalem przez park miejski, z ktorego rozposciera sie ladny widok na gory. Co mnie bardzo zaskoczylo, to fakt, ze na glownym deptaku handlowym miasta nie uswiadczymy zadnych sieciowek typu H&M czy Zara, jest za to McDonald’s i Starbucks Coffee. Zastanawia mnie takze bardzo uboga dostepnosc sklepow spozywczych, w centrum handlowym, ktore udaje mi sie znalezc w centrum, . Kiedy przejdziemy sie nieco dalej, ulice traca juz swoj urok i wygladaja na wyludnione oraz dosc zapuszczone, bardzo zadziwilo mnie targowisko miejskie, ktore wygladalo niczym z krajow Trzeciego Swiata. Przechodze przez maly mostek na druga strone, tam znajduje sie dzielnica, gdzie mozemy zjesc w hipsterskich knajpach.  Droga prowadzi do parku krajobrazowego na szczyt San Cristobal, mozemy na nia wjechac takze kolejka, ktora niestety jest akurat nieczynna. Godzina jest juz pozna, wiec wchodze tylko na pierwszy wyzszy punkt widokowy, skad moge zrobic zdjecia miasta.

Z Chile najmilej bede wspominal hot doga z avocado, ktorego mozemy skonsumowac w lokalnej sieciowce domino. Nastepnego dnia jestem juz w Boskim Buenos, na lotnisku duzo czasu spedzam w banku wymieniajac walute, gdyz poza Argentyna jest ona bardzo ciezko osiagalna, warto wspomniec, ze na lotnisku jest tylko jeden bank i sama procedura zajmuje nieco czasu a kolejka dosc wolno posuwa sie do przodu. Kiedy juz udaje mi sie dotrzec do miasta od razu czuje, ze mi sie w nim podoba, miasto zyje, jest glosno, maja metro, w centrum sa liczne supermarkety i kawiarnie a wisienka na torcie jest najszersza ulica na swiecie Avenida 9 de Julio. W Buenos Aires trafiam na bardzo futurystyczny i elegancki apartament w scislym centrum, po wieczornym spacerze melodia argentynskiego tanga kolysze mnie do snu. W niedzielny poranek wstaje wyspany i w dobrym humorze udaje sie na sniadanie na ostatnim pietrze apartamentowca. Tym razem na sniadanie czestuje sie rogalikami medialunas z karmelowym kremem dulce de leche, to taki typowy poranny posilek w tej czesci Ameryki Poludniowej. Po uzupelnieniu kalorii ruszam na niemal calodzienna wedrowke po miescie, podziwiam parlament, ratusz, dzielnice portowa, dworzec kolejowy, a nastepnie kieruje sie na cmentarz Recoleta, gdzie pochowana jest Eva Peron, czyli slynna Evita. Jej podobizna zdobi duzy wiezowiec nieopodal monumentalnego obelisku, ktory uwazany jest za symbol miasta. Grob Evy Peron jest specjalnie oznaczony na planie cmentarza, wiec mozna do niego latwo trafic. Groby wygladaja inaczej niz w Polsce, w wiekszosci sa to male kapliczki / katakumby, nie ma klasycznych plyt i nagrobkow. W drodze powrotnej do hotelu odwiedzam lokalne centrum handlowe i tam takze ma sladu po markach znanych w Europie, najwidoczniej Chile i Argentyna mocno inwestuja w rynek lokalny. W niedzielne popoludnie mam okazje posiedziec przy napoju yerba mate, ktory jest serwowany razem z malymi herbatnikami i miseczka kremu dulce de leche. Taki mily relaks na koniec dnia.

Rejs powrotny do Europy niestety takze przebiega z mocnymi turbulencjami, ktore rozpoczynaja sie juz nad Brazylia, oczywiscie w porze podawania obiadu. Po mojej lewej stronie siedzi spanikowana dziewczyna, ktorej po twarzy splywaja lzy, obejmuje ja i pocieszy przyjaciolka, pochyla sie nad nimi takze starsza stewardessa, ktora probuje nieco rozluznic atmosfere. Po drugiej stronie przy oknie zauwazam pasazera z malym jamnikiem na fotelu, zawsze myslalem, ze przewoz zwierzat w kabinie pasazerskiej jest niedozwolony, ale najwidoczniej zalezy to od linii lotniczej. Turbulencje ostatecznie ustepuja dopiero u wybrzezy Portugalii, kiedy obsluga rozdaje sniadanie. To byla dluga noc. Na szczescie pozostale odcinki mojej podrozy sa juz bardzo spokojne, a w Mediolanie relaksuje sie w saloniku Lufthansy. Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz