Weekendowo we WrocLove City / 15.08.2014 - 16.08.2014

Co to byłby za weekend bez podróży lotniczej? Jest piątkowy wieczór, kiedy melduję się w Modlinie. Tym razem wycieczka bardzo krótka, bo jedynie do Wrocławia, ale zawsze to kolejny zaliczony lot. Przede mną kolejne spotkanie z irlandzkim przewoźnikiem Ryanair -€“ szału nie ma, ale skoro zaoferowali loty po 25 zł w jedną stronę, to postanowiłem skorzystać i odwiedzić znajomych w stolicy Dolnego Śląska, gdzie mieszkałem przez cały 2013 rok.Wylot jest zaplanowany na godzinę 21:45, na lotnisku w Modlinie melduję się około godziny 20 z minutami, dojechałem od siebie pociągiem Kolei Mazowieckich a na stacji PKP przesiadłem się w autobus lotniskowy. Widzę, że znieśli już etat konduktora w busiku, teraz w pojeździe nie jest prowadzona już sprzedaż biletów, ale też nie widziałem, by ktoś je kontrolował. Pora przedwieczorna, ale na lotnisku jest całkiem spory ruch. Jak widać FRanca generuje pokaźną liczbę pasażerów. Właśnie zakończył się boarding samolotu na Majorkę, chwilę później na pokład są wpuszczani pasażerowie lotu do Oslo, sporo jest tradycyjnie podróżnych do Londynu i Dublina. Odlot maszyny do Wrocławia odbywać się będzie z bramki numer 4. Po stosownym komunikacie przed bramką szybko tworzy się kolejka pasażerów - jest długi weekend sierpniowy, zatem nie ma się co dziwić, że kolejka jest bardzo długa. Dominują ludzie młodzi, ale zastanawiająco sporo jest przedstawicieli starszej grupy społeczeństwa. Moja teoria jest następująca: pojawiły się tanie bilety, (prawie) każdy może sobie na nie pozwolić, w związku z czym na pokład samolotów mogą zawitać osoby, których dotychczas nie było stać na podniebną podróż. Boarding odbywa się wyjątkowo sprawnie, pani z obsługi tradycyjnie już uprawia slalom między pasażerami i pokaźnymi bagażami podręcznymi, by oderwać kawałek karty i podpisać się, że karta została sprawdzona. Chwilę później zostajemy zaproszeni na zewnątrz, by oczekiwać pod wiatą, aż ostatni pasażerowie rejsu z Gdańska opuszczą samolot i będziemy mogli wejść na ich miejsce. Deboarding nie trwa długo i wchodzimy na pokład Boeinga 737-800. Wchodzę przez tylne drzwi maszyny, szukam mojego miejsca 22F (jak zwykle po prawej stronie przy oknie) i co się okazuje? Na moim fotelu siedzi jakaś dziewczyna, a na środkowym miejscu obok niej siedzi jej chłopak. Gotuje się we mnie, ale zagryzam zęby, zajmuję miejsce przy przejściu i nie reaguję, w końcu lot potrwa jedyne 40 minut, więc przeboleję fakt, że ktoś zajął moje miejsce. Ostatnio jest to nagminne, nie mówię tu o samolotach, bo zdarzyło mi się to pierwszy raz na 136 odbytych lotów, ale w pociągach jest to zjawisko notoryczne; przez ostatnie pół roku odkąd jeżdżę średnio raz na miesiąc pociągiem TLK Kinga, po wejściu do przedziału okazywało się, że moja miejscówka jest zajęta przez inną osobę i z wielkim fochem ustępowano mi miejsca. Dla mnie to zupełny brak kultury, ale to temat do osobnej dyskusji.
Rejsy krajowe obsługuje polska załoga Ryanair zbazowane we Wrocławiu - miałem okazję się z nią zetknąć już podczas lotu WMI-GDN i nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, a kolejne spotkanie z ekipą Francy tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Załoga (a zwłaszcza jeden ze stewardów, łysawy) mówi do mikrofonu z prędkością karabinu maszynowego, najpierw po angielsku a później po polsku, chociaż by zrozumieć to, co mówią po polsku trzeba się bardzo mocno wysilić, oczywiście oprócz tego, że mówią bardzo szybko, to na dodatek bardzo głośno. Stewardessy w fartuszkach przechadzają się po pokładzie z jedną wielką pretensją na twarzy, nie wiem, czy to złe warunki płacowe sprawiają, że personel się tak zachowuje, ale mogliby wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu do pracy. Kiedy już wszyscy zapięli pasy i wysłuchaliśmy instruktażu bezpieczeństwa w kabinie na czas startu gasną światła w kabinie; to normalna procedura podczas lotów w ciemnościach. Ledwo co wzbiliśmy się w ciemną noc a personel pokładowy zdążył zapalić światło, gdy z tyłu samolotu słychać dźwięk odpinanych pasów bezpieczeństwa i jakiś "cebulak" wstaje ze swojego fotela. Tubalny głos stewarda nakazuje mu wrócić na miejsce i się przypiąć, a już po chwili kapitan wyłącza sygnalizację zapiąć pasy. W głośnikach znowu dudni, oferowane są losy-zdrapki w promocyjnych zestawach oraz "wódeczka, piwo, winko" (cytat stewarda) dla pasażerów. Będąc na miejscu załogi nie oferowałbym gościom takich napojów wyskokowych, bo znając Polaków, może to się źle skończyć (słynny przykład z pijanym pasażerem, który pomylił drzwi toalety z wyjściem z samolotu i usilnie próbował je otworzyć). Oprócz “procentów” pasażerowie są także kuszeni frytkami za pół ceny, ponieważ jest to ostatni rejs tego samolotu w ciągu dnia i "€œsamolot idzie spać" (kolejny cytat rozluźnionego stewarda). W kwestii obsługi na pokładzie jestem konserwatywny i uważam takie zachowanie za nieprofesjonalne, ale zapewne chodzi o skracanie dystansu z podróżnymi. Mnie takie gadki nie przekonują, a każdy rejs linią Ryanair to prawdziwa męka dla uszu. Gdyby nie fakt, że oferują dość niskie ceny czy ciekawą siatkę kierunków, to często bym z nimi nie latał. Całe szczęście, że po obnośnej sprzedaży perfum kapitan włącza sygnalizację zapiąć pasy i rozpoczynamy zniżanie do lądowania. Kilka minut przed czasem lądujemy na wrocławskim lotnisku Strachowice. Myślałem, że o tej porze port lotniczy będzie opustoszały, ale tak nie jest. O podobnej porze ląduje też m.in. rejs Lufthansy z Frankfurtu (od niedawna ich maszyna nocuje we WRO). Czas ruszyć autobusem 406 do miasta…
Lot powrotny następnego dnia w sobotnie popołudnie mija w podobnej atmosferze. Dobrze, że tym razem odlatuję z większego portu lotniczego jakim jest wrocławskie lotnisko. Nie da się ukryć, że porównanie terminala pasażerskiego w Modlinie do kurnika jest nadzwyczaj trafne. Spokojnie oczekuję na mój lot i ustawiam się w kolejce po informacji, że boarding rozpocznie się za kilka minut. Większość pasażerów nie jest zorientowana i ustawia się do kolejki priorytetowej, byliby pierwsi, ale ich niefrasobliwość sprawia, że muszą się cofnąć na tył zwykłej kolejki = #smuteczek. Następnie trzeba nieco odstać, nim pan z obsługi handlingowej otworzy drzwi wyjścia na płytę lotniska. Teraz już można wejść na pokład maszyny, przy wejściu obsługa sprawdza jeszcze kartę pokładową i można zająć miejsca. Na locie powrotnym zostało mi przydzielone miejsce 23F, nikt nie zajął mojego miejsca przy oknie a pozostałe dwa fotele są wolne i mogę cieszyć się większą przestrzenią na nogi. Tym razem załoga jest inna, aczkolwiek blondwłosego chłopaka imieniem Jozef już kiedyś widziałem na jakimś locie FR. Przede mną siedzi rodzina z dwójką małych dzieci, chłopczyk leci pierwszy raz samolotem i bardzo przeżywa, cały czas pyta rodziców o ich wrażenia. Moje wrażenia akustyczne są niezapomniane, bo przez całe 40 minut lotu załoga wydziera się do mikrofonu niemiłosiernie i zakłóca mój odpoczynek na pokładzie. Uff, cieszę się, kiedy pilot włącza sygnalizację zapięcia pasów i rozpoczynamy schodzenie do lądowania. Przelatujemy nad Warszawą, z dołu widać Wisłę, chwilę później lądujemy na pasie w Modlinie. Do zobaczenia!   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz