Jednodniówka w Heringsdorfie / 02.08.2014

Weekend czas zacząć przede mną kolejna wycieczka. Niemiecka część wyspy Uznam od dawien dawna leżała w kręgu moich zainteresowań. Samo Świnoujście odwiedziłem lata świetlne temu, jeszcze w szkole podstawowej i byłem ciekawy, jak wygląda niemiecka cześć Uznamu. Korzystając z sezonowego połączenia Eurolotu z Warszawy do Heringsdorfu można w sobotni poranek szybko dostać się nad Bałtyk i wrócić do stolicy wieczorem tego samego dnia. Dla mnie jako weekendowego turysty jest to rozwiązanie idealne, więc w połowie maja zakupiłem bilety na taki jednodniowy wypad nad morze.
W sobotni poranek ok. godz. 05:45 pojawiam się na Lotnisku Chopina €“ widać, że trwa poranny szczyt, pasażerów zwłaszcza przed stanowiskami Lufthansy jest bardzo dużo, za to przy stanowisku odprawy Eurolotu pusto, więc szybko się odprawiam i otrzymuję kartę pokładową na mój lot do Heringsdorfu. Tak jak przypuszczałem karta jest bardzo mało atrakcyjna wizualni i nie zawiera nawet logo przewoźnika, w porównaniu z eleganckimi boarding passami innych przewoźników wygląda ona wyjątkowo blado, a ja jako kolekcjoner przywiązuję do tego akurat dużą wagę. Grzecznie dziękuję za sprawne załatwienie formalności i udaję się do kontroli bezpieczeństwa. Jakoś nie potrafię się przyzwyczaić, że od pewnego czasu zamiast pracowników Straży Granicznej czy SOL podróżnych kontroluje zewnętrzna firma ochroniarska. O tej porze działa dużo stanowisk, więc szybko przechodzę przez bramkę, tym razem nie piszczę i mogę nieco pospacerować po lotnisku. Ostatnio jestem na nim stałym bywalcem, zatem nie robi już na mnie takiego wrażenia jak przed laty, zwłaszcza w porównaniu z wielkimi zagranicznymi portami lotniczymi może zmieni się to po otwarciu starego Terminala 1. Zajmuję miejsce przy wyjściu 45 ulokowanym na samym końcu terminala i zatapiam się w lekturze szwedzkiego kryminału Henninga Mankella. Czas szybko mija, w tle nieustannie słyszę komunikaty dotyczące odlatujących samolotów oraz final call dla pasażerów Wolsza odlatujących do Wiednia €“ ciekawe, czy wreszcie dotarli do gate’u numer 41. Już przed 7 rano pracownicy obsługi naziemnej pojawiają się przy bramce i punktualnie rozpoczyna się boarding. Jak na takie niszowe połączenie, load factor jest bardzo dobry, na pokładzie Bombardiera Q-400 widać niewiele wolnych miejsc. Ze względu na rotację samolotu razem z pasażerami leci także druga załoga pilotów oraz stewardów (znów leci ze mną 

€"walentynkowy steward”, który tydzień temu rano leciał na trasie POZ-WAW) €“ będą oni obsługiwać połączenie do Wiednia (via MUC) i Berna (via ZRH), a ich koledzy będą wypoczywać w tym czasie w nadbałtyckim cesarskim kurorcie. Szefowa pokładu wita podróżnych, tym razem także przypadło mi ulubione miejsce przy oknie, ale aby je zająć muszę przecisnąć się przez panią o dość monstrualnych rozmiarach ;) Uff…  Ponieważ połączenie wykonywane jest w barwach Eurolotu w kieszeni fotela nie można oświadczyć sierpniowego numeru magazynu pokładowego Kalejdoskop, są tam tylko instrukcje bezpieczeństwa i papierowe torebki. Z głośnika płyną dość monotonne słowa lektora na temat zachowania się w sytuacji awaryjnej w języku polskim a następnie angielskim, a stewardessy demonstrują umiejscowienie drzwi ewakuacyjnych i właściwy sposób nakładania kamizelek ratunkowych. Kapitan Maciej Kozubski z kokpitu przekazuje podstawowe informacje dotyczące lotu, wkrótce rozpoczynamy kołowanie i szybko wznosimy się do góry. Siedzę tuż przy śmigle, widzę, jak szybko się kreci. Tego poranka nad Warszawa chmury "leżą" bardzo nisko, ale wyjątkowo szybko je przebijamy i już praktycznie do końca tego trwającego raptem 1 h 10 min lotu lecimy w słońcu. Chwilę później wyłączona zostaje sygnalizacja zapięcia pasów, załoga rozpoczyna skromny poczęstunek w postaci batonika musli Bakalland (do wyboru dwa smaki) oraz wody mineralnej i kawy lub herbaty. Panie szybko się uwijają z serwisem a ja wyglądam za okno i podziwiam krajobrazy mijane po drodze. Około 20 minut przed planowaną godziną przylotu rozpoczynamy zniżanie do lądowania na lotnisku w Heringsdorfie. Słonce chowa się za chmurami, po przyziemieniu obawiam się, że zaraz może zacząć padać deszcz, ale ten scenariusz na szczęście się nie sprawdza a po południu niebo nad Bałtykiem się wypogadza. Pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu, to mikroskopijny budynek terminalu rodem z DDR. Przechodzimy do małej salki, gdzie odbiera się bagaż, ja podróżuję tylko z bagażem podręcznym, więc szybko przechodzę na zewnątrz. U sufitu przywieszony jest mały samolot "€Pirat”, na lotnisku wystawionych jest kilka koszy plażowych, z których słynie wyspa Uznam. W terminalu znajduje się tez mała kawiarenka, cztery miniaturowe stanowiska odprawy i informacja turystyczna, w soboty nieczynna. Całe lotnisko sprawia wrażenie bardzo dawno nieremontowanego € mam wrażenie, że przeniosłem się do poprzedniej epoki, przypomina mi się muzeum DDR w Berlinie, które miałem przyjemność odwiedzić ładnych kilka lat temu.
Wydaje mi się, że na pokładzie samolotu byli samy Polacy, nie słyszałem języka niemieckiego wśród pasażerów.
Nic dziwnego, że przed budynkiem lotniska na turystów czekały polskie taksówki a podróżni już wcześniej byli umówieni z kierowcami i kilka minut po wylądowaniu cały terminal opustoszał. Ja zająłem miejsce na wygodnym beżowym fotelu w środku i oczekiwałem na autobus 286, który planowo o 09:58 miał pojawić się na przystanku przed terminalem.
Zająłem się lekturą i czas szybko minął, w tle słychać było rozmowy niemieckich pracowników obsługi lotniska, chyba nie mają wiele pracy. Na czas pod terminal podjeżdża duża taksówka Ostsee Bus €“ w weekendy jako autobus 286 kursuje tzw. "Linientaxi”, z pewnością ma to związek z małym zainteresowaniem ze strony pasażerów. Mowie kierowcy, na którym przystanku w Ahlbeck będę chciał wysiąść i dostaję bilet za 2,50 euro. Oprócz mnie w samochodzie są jeszcze babcia z wnuczkiem, podroż mija bardzo szybko, bo trwa niecały kwadrans. Mijamy pola, dalej droga biegnie przez las, następnie przejazd kolejowy i wjeżdżamy do uzdrowiska Ahlbeck. Ulice są tutaj dość wąskie, przez miasto biegnie praktycznie tylko jedna główna droga prowadząca do Świnoujścia i w drugą stronę do Bahnsin, więc nic dziwnego, że jest zakorkowana. Podjeżdżamy jeszcze pod dworzec kolejowy, cały wykonany z czerwonej cegły, taki typowy dla Niemiec budynek. Chwilę później "szofer" instruuje mnie, gdzie znajduje się ulica Seestrasse i wysadza mnie na najbliższym przystanku.
Pierwsze, co robię, to wizyta na poczcie. Wcześniej w internecie sprawdziłem, że w soboty jest czynna tylko do godziny 12, a tradycji musi stać się za dość i trzeba wysłać widokówki. Punkt pocztowy cieszy się sporym zainteresowaniem, dostaję widokówki i znaczki, znajduję ławeczkę w pobliżu i tam wypisuję wakacyjne pozdrowienia. Po wysłaniu kartek czas ruszyć w drogę, jako "koneser" niemieckich produktów spożywczych nie mogę odmówić sobie wizyty w supermarkecie Sky. Czego tam nie ma €“ żałuję, że mam ze sobą tylko bagaż podręczny, bo w nim nie mogę przewieźć wszystkich smakołyków. Dla tych przepysznych jogurtów Zott czy Moevenpick i dla ulubionej Vanilla Cola jestem gotowy przeprowadzić się natychmiast do Berlina. ;) Stojąc w kolejce do kasy zauważam,  że sklep akceptuje wyłącznie karty płatnicze Maestro. Wcale mnie to nie dziwi, bo to powszechna taktyka w Niemczech. Nie są akceptowane karty kredytowe jak Visa czy MasterCard, a Maestro jak najbardziej tak. Dlatego polecam wszystkim podróżnikom zaopatrzenie się w rozmaite rodzaje kart, bo mogą się przydać. No, chyba że ktoś preferuje gotówkę, co też może mieć swoje dobre strony.
Po wyjściu ze sklepu mój bagaż robi się nieprzyzwoicie ciężki, ale co poradzić €“ jeśli chcę posmakować takich specjałów jak melonowa lemoniada Fritz czy napój Bionade o smaku liczi, to muszę się liczyć z takimi obciążeniami. Teraz, po krótkim posiłku, czas wybrać się na spacer po mieście. Podążam wzdłuż ulicy Seestrasse ku morzu, dookoła eleganckie wille, hotele i restauracje. Wszędzie dużo niemieckich turystów, jestem zaskoczony, bo Polaków prawie wcale nie słychać.

Dochodzę do nadmorskiej promenady, jeden jej pas jest przeznaczony dla rowerzystów, drugi zaś dla pieszych, turyści sprawnie przemieszczają się po odpowiednich alejkach. Wzdłuż deptaku rosną eleganckie cyprysy i mniejsze drzewa, nieopodal w małym parku znaleźć można muszlę koncertową oraz plac zabaw dla dzieci a co kilkaset metrów spotkamy bezpłatne toalety i nie są to wcale cieszące się złą sławą toi-toi. Kierując się w prawo można dotrzeć do zabytkowego drewnianego molo, na którego początku znajduje się biały budynek w stylu retro. Dzisiaj mieści się w nim restauracja. W porównaniu do Sopotu, molo w Ahlbeck prezentuje się nadzwyczaj skromnie, jest sporo węższe a jego wygląd pozostawia wiele do życzenia, co jednak nie odstrasza spacerowiczów. Co rzuca się w oczy i bardzo razi moje poczucie estetyki, to skarpety do sandałów u starszych Niemców. Widać jak na dłoni, że nie jest to zjawisko występujące jedynie w Polsce, ale najwyraźniej za naszą zachodnią granicą nic sobie z tego nie robią. Na molo mocno wieje, a nad plażą wiszą chmury, schodzę z pomostu i zaczynam spacer nadmorską promenadą. Po drodze mijam same eleganckie wille, wyglądają bardzo okazale, wszystkie domki są odpowiednio odrestaurowane. Gdzieniegdzie na balkonie wystają wczasowicze. Ku mojemu zadowoleniu niebo się przejaśnia i skręcam na plażę, by nadrobić zaległości w opalaniu. O tak, tego mi trzeba, moje ciało łaknęło promieni słonecznych. Na piasku jest mnóstwo miejsca, nie muszę przeciskać się między plażowiczami. Ogólnie w tej części bałtyckiego wybrzeża jest bardzo spokojnie, głównymi odwiedzającymi są emeryci oraz rodziny z małymi dziećmi, nie widać natomiast młodzieży widocznie do Ahlbeck przylgnęła już na dobre etykietka spokojnego kurortu dla niemieckich emerytów. Plażowanie to coś, co bardzo lubię, nie jest zbyt gorąco, a od Bałtyku powiewa morska bryza, w oddali majaczy port w Świnoujściu, a ja zajadam się niemieckimi przysmakami -€“ słodka chwila dekadencji, która trwa ponad 4 godziny. Jak miło…
Czas wracać, przechodzę powoli wąskimi uliczkami do głównej szosy na przystanek "Linientaxi" 286. Autko przybywa o czasie, jestem jedynym pasażerem na całej trasie i po około kwadransie docieram na lotnisko.

Tutaj błyskawiczna odprawa i po przejściu kontroli bezpieczeństwa oczekuję na samolot. Maszyna o czasie pojawia się na pasie, chwilę później przybywa także Bombardier, który zabierze pasażerów do Krakowa. Tak jak pisałem wcześniej, podczas rejsu powrotnego zaopiekuje się nami ta sama załoga, która leciała do HDF rano, więc nie ma żadnych niespodzianek. Moją uwagę zwraca fakt, że brakuje mleka do kawy stewardessa tłumaczy, że się skończyło, bo samolot latał cały dzień po Szwajcarii i innych krajach. Na przyszłość polecam zapakować jeden kartonik więcej tym razem zadowalam się herbatą ;) Warunki pogodowe do lądowania na warszawskim Okęciu są bardzo sprzyjające, podziwiam rozświetloną Warszawę nocą - to coś, co bardzo lubię. Dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz