Carski Petersburg / 23.08.2014 - 25.08.2014

Nadszedł następny weekend i zarazem kolejny wyjazd. Za cel podróży obrałem sobie Sankt Petersburg. Dawna stolica Rosji była od dawna na mojej liście miast wartych zobaczenia, a że korzystając z Szalonej Środy w PLL LOT cena przelotu była atrakcyjna, to nie warto było dłużej zwlekać z zakupem biletu i tak oto nadszedł dzień wylotu.
Wyjazd poprzedziły oczywiście odpowiednie przygotowania, ponieważ aby wjechać na teren Federacji Rosyjskiej niezbędne jest posiadanie w paszporcie ważnej wizy. Około miesiąc wcześniej zamówiłem w agencji Eyand Travel voucher turystyczny (koszt 79 zł) oraz ubezpieczenie na czas trzydniowego pobytu (towarzystwo Signal Iduna). Wniosek o wydanie wizy można znaleźć na stronie ambasady rosyjskiej, tam także należy się umówić online na termin dostarczenia dokumentów do wydziału konsularnego (odpowiednio wydrukowany wniosek, voucher, ubezpieczenie oraz zdjęcie paszportowe). Opłata wizowa to 154 zł, uiszcza się ją w mieszczącej się naprzeciwko ambasady placówce Europa 2000, pobierana jest prowizja w wysokości 15 zł. Jak można podliczyć całkowity koszt wyniesie prawie 300 zł, ale wziąłem te koszty pod uwagę w moim skromnym budżecie. 5 sierpnia paszport z wbitą wizą był już gotowy do odbioru, kolejek w ambasadzie nie było.
W sobotni poranek docieram na Lotnisko Chopina, odlot do St. Petersburga zaplanowany jest na godzinę 10:55. Kolejka do odprawy biletowo-bagażowej jest niewielka, ale przed stanowiskami stoją pracownice lotniska, które nakazują wcześniejsze wydrukowanie sobie karty pokładowej w automatach. Mnie takie rozwiązanie nie odpowiada i udaję się do stanowisk nieco dalej, gdzie na końcu znajduje się dedykowane stanowisko family check-in, obok jest stanowisko special assistance i dopiero ostatnie stanowisko to tradycyjna odprawa.  Na moje nieszczęście na tym ostatnim stanowisku nikogo nie ma, czekam zatem cierpliwie na swoją kolej przy stanowisku rodzinnym, ale w końcu następuje zamiana pracowników i agentka handlingowa zaprasza mnie do lady. Jestem już odprawiony w systemie, pani jeszcze sprawdza dane na paszporcie, wydaje kartę pokładową i okleja odpowiednio bagaż. Kontrola bezpieczeństwa przebiega nadzwyczaj sprawnie, dwie osoby przede mną w kolejce stoi młody Hiszpan trzymający w dłoni kartę pokładową na rejs PLL LOT z napisem stand by. Wspominam, że jeszcze niedawno ja latałem na takich biletach…
Samo lotnisko znam już niemal na pamięć, sklepy Aelia czy inne kawiarnie nie są dla mnie zbytnio interesujące, więc udaję się do kontroli paszportowej i zwiedzam te rejony lotniska, w których jestem rzadko. Ostatni raz z warszawskiego Okęcia poza strefę Schengen odlatywałem w styczniu lecąc do Malezji przez Katar, także teraz z zainteresowaniem zerkałem na strefę, do której zazwyczaj nie mam wstępu. Teraz będę miał okazję być tam nieco częściej, bo niebawem przede mną lot do Bejrutu oraz do Las Vegas przez Londyn (LHR). Przy mojej bramce numer 21 oczekuję na lot, zatapiam się w lekturze niedawno nabytej książki Teresy Grzywacz Etat w chmurach, która opowiada od kulis o życiu polskiej stewardesy w Dubaju. Czas szybko mija i wokół mnie pojawiają się współpasażerowie, dominują Rosjanie, jest też tradycyjnie Azjatka z towarzyszącym jej Hindusem oraz kilkoro Polaków z przewodnikami w dłoniach. Boarding rozpoczyna się kwadrans po czasie, ale jest bardzo szybki, panie sprawdzają paszporty oraz wizy i można wchodzić na pokład. Zajmuję moje ulubione miejsce po prawej stronie przy oknie w przedniej części kabiny (5D), obok mnie siedzi jakiś dość skwaszony jegomość pod czterdziestkę. Jeszcze przed startem pyta stewardesę, czy może zająć wolne miejsce w klasie biznes (jest cała pusta), ale natrafia na stanowczą odmowę z jej strony. Pasażer pozostaje jednak nieugięty i wkrótce po starcie samolotu ponawia swoją prośbę, lecz tym razem pyta o wolne miejsca z tyłu samolotu. Tutaj stewardesa już nie oponuje, co mnie także cieszy, ponieważ mam wolne miejsce obok siebie. Szefem pokładu jest pan Andrzej Kuszewski, a kapitan dzisiejszego rejsu to Wiesław Bukwa. Załoga zdecydowanie ma już za sobą lata pracy, purser ma całą głowę siwych włosów, również jego koleżanki są w wieku przedemerytalnym, ale nie mogę im zarzucić, że nie wyglądają nieatrakcyjnie. Samolot łagodnie startuje w kierunku zachodnim, niebo nad Warszawą jest przejrzyste, więc mogę do woli wyglądać za okno i rozpoznawać miejsca, w których bywam. Po kilku minutach maszyna skręca w prawo, wzbija się do góry i osiągamy wysokość przelotową. Czas rozpocząć bezpłatny serwis na pokładzie w postaci wody mineralnej oraz małego wafelka Prince Polo. Chwilę później startuje także płatny serwis, zamawiam ze Sky Baru sandwicha z mozzarella oraz pomarańczową herbatę. Za oknem obserwuję piękne słońce, pilot melduje się, kiedy jesteśmy nad terytorium Litwy i podaje podstawowe parametry lotu. Zapowiada, że nad Petersburgiem niebo będzie zachmurzone a po południu nad miastem mogą przejść burze. Sam lot przebiega bardzo gładko, samolot jest w połowie pusty, widać, że niewielu pasażerów preferuje ten kierunek; być może ma to związek z konfliktem między Rosją a Ukrainą. Poza tym wydaje mi się, że kierunkiem bardziej obleganym przez pasażerów jest Moskwa, która może być uważana za centrum biznesowe (wszelkiego rodzaju delegacje) oraz jest hubem linii Aeroflot oferującej dogodne przesiadki na trasy azjatyckie czy do byłych republik radzieckich. Około 20 minut przed planowanym przylotem samolot zaczyna zniżać się do lądowania, następuje przygotowanie kabiny a za oknem pokazują się chmury, ale też pierwszy raz mogę zobaczyć okolice dawnego Leningradu z lotu ptaka. Z góry St. Petersburg wydaje się być jednym wielkim molochem, widać wysokie bloki oraz fabryki i magazyny na przedmieściach a także wijącą się przez miasto rzekę Newę. Lądowanie na lotnisku Pulkovo jest gładkie, ale samolot musi nieco poczekać na zamontowanie rękawa przy drzwiach. Razem z innymi podróżnymi wychodzę z maszyny i docieram do przestronnego sterylnego terminala, gdzie przy nowoczesnych stanowiskach odbywa się kontrola paszportowa. Pani pyta tylko, czy jestem z Warszawy, wpisuje odpowiednie dane do systemu i drukuje mi deklarację, którą będzie trzeba okazać podczas wylotu. Później udaję się do hali odbioru bagażu, tam na taśmach kręcą się walizki z całego świata, ale na te z Warszawy przyjdzie mi jeszcze nieco poczekać, wcześniej wyładowywane są bagaże z Tallina oraz włoskiego Rimini. To mój pierwszy lot z nową walizką, ale udaje mi się ją bez trudu rozpoznać. Teraz chwila prawdy, przejście z całym moim weekendowym dobytkiem przez green channel i oto w hali przylotów wita mnie gęsty tłumek ludzi oczekujących na swoich bliskich. O tak, tego bardzo mi brakuje, chciałbym, żeby ktoś kiedyś mnie powitał po przylocie czy po powrocie do Polski, a im bardziej efektywne powitanie, tym lepiej. Póki co na nic takiego się niestety nie zanosi, więc mogę tylko pozazdrościć szczęśliwcom. Humor jednak dopisuje, lotnisko bardzo mi się podoba, widać, że jest świeże i atrakcyjne dla oka. Na dodatek naprzeciwko wyjścia jest duży Starbucks Coffee a po drugiej stronie McDonald’s, czego mogę chcieć więcej? Tanecznym krokiem przechadzam się po lotnisku, w informacji zaopatruję się w darmowy plan miasta bardzo dobrej jakości, z tyłu jest specjalna grafika obrazująca linie petersburskiego metra. Akurat kiedy dochodzę do wyjścia pod terminal podjeżdża autobus linii 39 do stacji metra Moskovskaya, przyspieszam i wsiadam do pojazdu. Udaje mi się znaleźć wygodne miejsce siedzące i chwilę później ruszamy. Bilety na tej trasie można nabyć u konduktorki, która zaraz po starcie przemierza autobus i prowadzi sprzedaż; bilet oraz opłata za bagaż to koszt 50 rubli. Czas przejazdu to jak głosi zapowiedź spikera (także w języku angielskim) 25 minut i jazda praktycznie tyle wynosi. Wysiadam na ruchliwym placu i kieruję się do mocno zatłoczonego metra.
Po schodach przemieszczam się w dół do przejścia podziemnego, rozpoznaję tradycyjne elementy wystroju niczym w metrze moskiewskim, osobno wejście i osobno wyjście.

Przy kasach spore kolejki po żetony, ale paniom za ladą bardzo szybko idzie obsługa klienta i po chwili mogę przejść przez bramkę ku megaszybkim ruchomym schodom. Jeden żeton kosztuje 28 rubli, opłata za bagaż wynosi tyle samo. Aby zmieścić się z moją dużą walizką muszę przejść przez specjalne stanowisko z boku przy strażnikach i do otworu wrzucić dwa żetony. Wtedy bramka zostaje zwolniona i mogę zjechać w dół stromymi schodami. Wysokość robi wrażenie, kiedy patrzy się w dół nie widać końca, dopiero po jakimś czasie można dostrzec dolny poziom stacji i stanowisko pani, która obsługuje ruchome schody. Ruch jak na sobotnie popołudnie jest bardzo wzmożony, pod ziemią jest duszno, ale jeszcze mam czym oddychać. Perony stacji to oczywiście marmury i kapiące złotem żyrandole. Co mnie zaskakuje to fakt, że cały peron stacji Moskovskaya jest zabudowany, a na wysokości drzwi, gdzie zatrzyma się pociąg, zainstalowane są metalowe drzwi. Domyślam się, że zdecydowano się na takie rozwiązanie ze względów bezpieczeństwa, by pasażerowie (celowo lub przypadkowo) nie wpadali na tory czy wprost pod rozpędzony skład pociągu. Metro w Petersburgu wydaje się być bardziej przystępne dla pasażera; może to ja jestem już bardziej wyćwiczony w poruszaniu się po metrze w krajach dawnego bloku wschodniego, ale na pewno podziemne wędrówki ułatwiają napisy po angielsku. Wsiadam do wagonika, wygląda na dość jasny i w miarę nowy, pociąg rusza i szybko się rozpędza, z moich obserwacji wynika, że stacje są od siebie znacznie oddalone a prędkość metra jest szybsza niż w Polsce. Urzekają mnie zapowiedzi nazw poszczególnych stacji w języku rosyjskim. Przesiadam się na czerwoną linię metra na stacji Instytut Technologiczny i po kilku minutach jazdy wysiadam pod Dworcem Moskiewskim. Nieopatrzenie w podziemnym labiryncie skręcam w prawo zamiast w lewo i tak oto docieram do stacji Mayakovskaya położonej nieco dalej bezpośrednio przy głównej arterii miasta jaką jest Prospekt Newski. Na szerokich chodnikach przemieszczają się istne potoki ludzi, architektura w stylu na bogato, wszystkie kamienice i budynki są bardzo zadbane i gustownie ozdobione a młodzi ludzie ciekawie ubrani. Na pierwszy rzut oka Petersburg wcale nie wygląda na rosyjskie miasto, a jedynie wszechobecna cyrylica przypomina, że mamy do czynienia z metropolią w Rosji. Wyjmuję mapę i szybko znajduję drogę do Prospektu Suvorova, gdzie pod numerem 20 znajduje się Super Hostel, w którym zarezerwowałem sobie pokój. Mam pewne obawy po przygodach z noclegiem w Moskwie, ale tutaj wszystko (no, może prawie wszystko) przebiega sprawnie. Po wciśnięciu dzwonka przy drzwiach wejściowych drzwi zostają otwarte i wchodzę na pierwsze piętro, gdzie wita mnie sympatyczna Rosjanka w średnim wieku. Okazuje się, że nie mówi praktycznie wcale po angielsku, ale udaje nam się porozumieć, a w kwestiach spornych z pomocą przychodzi nam Google Translator. To, co mi się nie podoba to dziwny obowiązek zdejmowania butów w przedsionku korytarza (O co c’mon? W Moskwie było dokładnie tak samo!) i fakt, że nie działa (albo go nie ma) terminal do kart płatniczych, w związku z czym płatność za kolejną noc muszę uiścić w gotówce, co wiąże się z prowizją za wypłatę z bankomatu. Grr! Zawsze wybieram takie hotele, w których można płacić kartą, ale już kilka razy okazało się, że jest to chyba tylko wirtualna opcja. No cóż, bywa i tak. Za to te niedogodności przyćmiewa stan hostelu, ponieważ nie mogę nic złego powiedzieć na ten temat. Widać gołym okiem, że całe piętro zostało niedawno gruntownie odrestaurowane i oddane do użytku. Pokój oraz łazienka są wprawdzie dość małe, ale za to bardzo czyste i dobrze wyposażone, nic mi nie brakuje, a przecież tak naprawdę będę tam tylko nocował, bo podczas takich wyjazdów zdecydowaną większość czasu spędzam na mieście. Tak jest i tym razem, po toalecie i rozpakowaniu ruszam na miasto. Dochodzi godzina 18 czasu lokalnego, ale wcale tego nie widać, ponieważ słońce jest jeszcze wysoko. Po krótkim letnim deszczu (padało akurat wtedy, kiedy się odświeżałem) wypogodziło się i mogę cieszyć oko piękna pogoda i nadzwyczaj bogata architektura dawnej carskiej stolicy imperium rosyjskiego.
Bez żadnych problemów odnajduję się na Prospekcie Newskim, co krok można wstąpić do kawiarni (oprócz Starbucks Coffee z kosmicznymi wręcz cenami prym wiedzie rosyjska sieć Coffee House), zjeść coś dobrego, kupić pamiątki, biżuterię czy skorzystać z dobrodziejstw sieci odzieżowych znanych na całym świecie. Moją uwagę zwraca fakt, że bardzo dużo sklepów spożywczych czy lokali jest otwartych całą dobę, jak się okazuje miasto żyje. Zachwycam się fasadami pięknych kamienic oraz ukrytymi w zaułkach cerkwiami, potężna ulica ginie w tłumie przechodniów oraz samochodów i trolejbusów, Prospekt Newski jest poprzecinany kilkoma kanałami i rzeczkami, przy mostkach organizatorzy wycieczek statkiem starają się nakłonić turystów do nocnych rejsów po rzece. Robię sobie krótką przerwę, czas się posilić w ulubionej restauracji McDonald’s, gdzie zamawiam Freshburgera z parmezanem, shake’a z mango oraz ciastko z owocami tropikalnymi, pychotka! Po nabraniu sił ruszam w dalszą drogę, trafiam na Pocztę Główną, gdzie kupuję znaczki i wysyłam kartki do Polski. To chyba najtrudniejsze zadanie podczas mojego całego pobytu w Petersburgu, muszę najpierw wybrać odpowiedni numerek, a całość menu jest w cyrylicy. Dobrze, że opanowałem jej podstawy, jestem w stanie rozpoznać słowo międzynarodowy i dobrze trafiam, bo pani nakleja znaczki na pocztówki bez mrugnięcia okiem, a za całość płacę jedyne 52 ruble.
Po wizycie na poczcie wracam do głównego bulwaru miasta i dalej zmierzam ku rzece Newie.
Wreszcie ulica się kończy a po prawej stronie rozciąga się ogromny elegancki gmach muzeum Ermitaż. Przed budynkiem znajduje się duży plac, stoi tam mała scena, na której występuje jakiś artysta. Tuż przed okazałym Ermitażem wystawione są też rosyjskie czołgi pancerne, na wojskowe pojazdy chętnie wspinały się małe dzieci a rodzice cykali im fotki z opiekującymi się ekspozycją żołnierzami. Obok muzeum znajduje się mały park, gdzie swoje zdolności w akrobacjach z rowerami prezentują młodzi chłopcy. I wreszcie oto jest most z prawdziwego zdarzenia i rzeka Newa, majestatyczna i lekko falująca. Ermitaż przy jej brzegu wygląda fenomenalnie, po przeciwnej stronie mostu znajduje się inny okazały gmach. Przechodzę przez most i trafiam na zjazd motocyklistów. Pod dwoma pomnikami-latarniami trafiam na imprezę, ludzie tańczą w parach w rytm wygrywanej z głośników muzyki, rozpoznaje dźwięki rusco disco Srebrero Mama Ljuba, ale później leci też np. Like A Prayer Madonny. Tańce obserwują licznie zgromadzeni w okolicy spacerowicze, to taki ładny sielski anielski obrazek. Powoli zbliża się wieczór, czas wracam, bo przede mną daleka droga, a po trasie w supermarkecie Spar zaopatruję się jeszcze w niezbędne wiktuały. O ile w Moskwie miałem problemy ze znalezieniem dobrze zaopatrzonych delikatesów, to tutaj mogę poszaleć i nabyć smakołyki, które w Polsce są niedostępne. Ceny są bardzo przystępne, więc w koszyku lądują łakocie na kolejne dni. Docieram do hostelu kiedy za oknem jest już zupełnie ciemno. Na szczęście pogoda w Petersburgu w porównaniu z Polską akurat w ten weekend wygląda bardzo dobrze i przede mną ciepła noc, wobec czego mogę wybrać się na imprezę…
W przeciwieństwie do większości balangowiczów moje poranki po imprezach nigdy nie były ciężkie, także kilka minut po 8 rano otwieram oczy i cieszę się pięknym błękitnym niebem. Czas wstawać, by zrobić sobie nieco dłuższą rundkę po Petersburgu. Zaczynam od Dworca Finlandzkiego, na który dojeżdżają pociągi Allegro z Helsinek, ale tym razem poranny kurs już odjechał, a kolejny będzie dopiero późnym popołudniem. Sam dworzec też nie robi żadnego wrażenia, za to przed nim umieszczone są wielki pomnik wodza Lenina oraz majestatyczne fontanny. Pamiątkowa fotka i ruszam w drogę do krążownika Aurora, z którego wystrzał rozpoczął Rewolucję Październikową w 1917 roku. Statek stoi zacumowany na stałe przy brzegu rzeki, kolejka do zwiedzania jest bardzo długa, a że ja zazwyczaj ograniczam się do zwiedzania z zewnątrz, to tak czynię też i tym razem, kilka fotek i kontynuuję spacer ku twierdzy Piotra i Pawła ze złocistym szpicem na szczycie. Kolejny przystanek na moim spacerze to wysepka położona między dwoma mostami, gdzie wczoraj podziwiałem tańce, hulanki i swawole Rosjan. Nóżki bolą chodzić, więc po długim spacerze odpoczywam nieco w hostelu i dopiero później ruszam na kolejną wędrówkę po mieście. Tym razem odwiedzam Dworzec Moskiewski, skąd jak sama nazwa wskazuje, odjeżdżają pociągi w kierunki rosyjskiej stolicy. W środku budynku na jednej ze ścian widnieje wizualizacja mapy połączeń krajowych i międzynarodowych, można znaleźć Warszawę, Katowice czy Szczecin, taki miły kolejarski i zarazem polski akcent. Tuż za dworcem zlokalizowana jest stacja metra oraz pokaźnych rozmiarów galeria handlowa. To właśnie tam tętni życie w niedzielne popołudnie. Tam także znajdziemy polskie akcenty w postaci salonów takich marek jak Inglot czy Reserved. Całe centrum handlowe wykonane jest z marmurów, wewnątrz można znaleźć wszystkie znane marki z tego typu placówek na całym świecie. U góry tradycyjnie zlokalizowany jest food court a na dole hipermarket OK. Powoli nadchodzi wieczór, ucinam sobie krótką drzemkę a późną nocą ruszam nad Newę, by zobaczyć podnoszone mosty nad rzeką, towarzyszącą iluminację oraz przemieszczające się na wodzie statki. Mimo późnej pory ruch w noc z niedzieli na poniedziałek na Prospekcie Newskim jest całkiem spory, podoba mi się takie miasto nocą, Petersburg jest pięknie oświetlony, a ja upajam się takimi barwami. Po drodze na moment wstępuję do McDonald’s po cappuccino i rozkoszując się kubkiem aromatycznej kawy z mleczną pianką zmierzam ku Newie. Tym razem pokonuję trasę w szybkim tempie i kilka minut po pierwszej w nocy mogę podziwiać podniesiony Most Dworcowy oraz przepływające statki. Warto wspomnieć, że wraz z mostem podnoszą się także trakcja trolejbusowa oraz sygnalizacja świetlna czy znaki drogowe, to naprawdę niebywałe! Wśród nocnych marków spotykam także dwie panie z samolotu, które siedziały na miejscach 4A i 4B, nie ma to jak fotograficzna pamięć. W drodze powrotnej łapie mnie ulewny deszcz. Wprawdzie jestem wyposażony w parasol, ale spacer po śliskich i mokrych chodnikach nie należy do przyjemności, dlatego też następnego dnia rano nie spieszę się ze wstawaniem, lecz wysypiam się do bólu. Przede mną ostatni dzień w Petersburgu, miasto w poniedziałkowy poranek jest spowite chmurami, ale na szczęście już nie pada i mogę wykonać ostatnią rundkę po mieście. Jako fan kolejnictwa ruszam na Dworzec Witebski, dokąd swego czasu kursowały pociągi z Polski. Gmach niestety nie wygląda okazale ani z zewnątrz ani w środku, oczywiście przed wejściem tradycyjnie bramki wykrywające niebezpieczne przedmioty. Wewnątrz oczywiście policja na warcie, a poza tym jest dość mocno bazarowo, kręcą się cinkciarze, pełno badziewnych kramów z mydłem i powidłem, naprawdę nic szczególnego. Za to naprzeciwko znajduje się McDonald’s, gdzie zamawiam na obiad kanapkę GreekMac, jadłem ją już kilka razy w innych krajach, smakuje wybornie. Po posiłku spaceruję dalej, wracam do ulicy Wiedeńskiej (cóż za patetyczna nazwa, bo okolica sama w sobie jest mało atrakcyjna) i przechadzam się wzdłuż kanału … Przed oczami staje mi hipermarket Auchan, nie zastanawiam się dłużej, lecz od razu wstępuję tam z wizytą – wypatruję tam m.in. batonik Bounty o smaku ananasowym, jogurt Danone o smaku tiramisu oraz piwo Karmi o smaku mango-pomarańcza. Między półkami sklepowymi czas szybko płynie, pora wracać do hostelu po bagaż i czas zbierać się na lotnisko.


Ostatni raz mijam Prospekt Newski oraz Dworzec Moskiewski, wsiadam do głębokiego metra, gdzie przedzieram się przez tłum pasażerów i już pędzę w kierunku lotniska Pulkovo. Na stacji Moskovskaya, gdzie przesiadam się na autobus jadący w kierunku lotniska Pulkovo, zauważam specjalne pomieszczenie przy bramkach nazwane check point. To punkt kontrolny, gdzie straż metra czy policja zapraszają podejrzanych pasażerów (lub pasażerów z podejrzanym bagażem) celem kontroli osobistej. Akurat na moich oczach podczas łapanki władze zatrzymują chłopaka o azjatyckich rysach twarzy -€“ jeśli jest Rosjaninem, to pewnie pochodzi z części dalekich stepów, jakiś Kazachstan (pozdrowienia dla Borata!) czy inny daleki kraj jednej z byłych republik radzieckich. Na zewnątrz hula deszcz, ale mój autobus na lotnisko akurat podjeżdża na przystanek, zajmuję miejsce i chwilę po tym, jak pojazd rusza, kupuję bilet u kontrolerki. Po około 25 minutach wysiadam na poziomie 0 i schodami do góry wjeżdżam na poziom odlotów. Jak na kilku lotniskach zagranicznych, tak i w Petersburgu zaraz przy wejściu znajduje się bramka wykrywająca metale, a nasze bagaże zostają prześwietlone. Na ekranach widzę już przypisane stanowisko odprawy dla samolotu PLL LOT do Warszawy i kieruję się w jego stronę. Chwilę później ustawia się przed nim pokaźna kolejka, chociaż później na pokładzie okazuje się, że maszyna jest prawie pusta. Przed godziną 17 przy swoich pulpitach pojawiają się dwie młode dziewczyny oraz ich starszy wiekiem przełożony. Dostaję kartę pokładową, wygląda beznadziejnie, żadnego koloru ani logo, same czarne napisy. No cóż, zazwyczaj tam, gdzie dane linie lotnicze nie mają swojej bazy lub dany kierunek jest rzadko obsługiwany, agenci handlingowi o takie szczegóły nie dbają. Naklejka na bagaż także nie ma charakterystycznej zielonej obwódki, mówi się trudno, nie na każdym lotnisku moje gusta estetyczne mogą zostać zaspokojone. Ale przynajmniej na wystrój samego portu lotniczego nie mogę narzekać, bo jest stonowany i nadzwyczaj nowoczesny. Naprzeciwko odbywa się odprawa opóźnionego w tym dniu lotu linii Emirates do Dubaju, przed ladą rozłożony jest czerwony dywan, panie obsługują pasażerów w tradycyjnych beżowych strojach z nakryciem głowy, wygląda to przeuroczo. Szkoda, że żadna z linii europejskich nie prezentuje się z takim rozmachem. Przede mną jeszcze kontrola paszportowa, zdecydowana większość pasażerów pochodzi z Rosji, Białorusi bądź Kazachstanu, więc dla nich przygotowane są oddzielne stanowiska. Kolejka jest znikoma, szybko dostaję kolejne pieczątki w moim paszporcie. Kolejny punkt to ponowna, tym razem już dokładniejsza, kontrola bezpieczeństwa. Uwieńczeniem wszystkich punktów jest slalom po sklepie wolnocłowym, testuję różne zapachy perfum a później zmierzam ku bramce numer 6, skąd ma odlatywać mój samolot. Po drodze ostatnie drobne wydaję w automacie na napój kawowy wzbogacony nutą amaretto. Zajmuję miejsce na fotelu przy oknie i zatapiam się w lekturze, bo do rozpoczęcia boardingu jeszcze prawie 1,5 h. Czas upływa mi na lekturze kolejnych stron Etatu w chmurach, wokół mnie przez terminal przechodzą kolejni pasażerowie, którzy szykują się do odlotu. Odprawia się Lufthansa do Frankfurtu, KLM do Amsterdamu, Alitalia do Rzymu i British Airways do Londynu. Kwadrans przed godziną 19 zostajemy zaproszeni na pokład. Mam niebywale szczęście, bo udało mi się wreszcie zaliczyć lot samolotem z malowaniem logo Star Alliance. Tym razem samolot jest mniejszy, na pokładzie są tylko dwie stewardessy, jedna z nich to ta stewardesa, która pełniła dyżur na locie WAW-LED w sobotę. Kapitanem rejsu jest pan Jacek Żak. Pogoda na zewnątrz nie rozpieszcza, deszcz cały czas pada, zatem start jest gwałtowny i przez około 20 minut przebijamy się przez chmury. Później wypogadza się i samolotem już nie rzuca, słońce towarzyszy nam aż do zniżania na lotnisko w Warszawie. Mam dość niefortunne miejsce, ponieważ siedzę w ostatnim rzędzie, ale dzięki temu widzę, jak bardzo pusty jest ten Embraer. Najwidoczniej rejsy na tym kierunku nie cieszą się obecnie popularnością. Przy wysiadaniu z maszyny natykam się na … Pawła Deląga w towarzystwie dwóch pięknych kobiet. Dawno na lotnisku nie widziałem żadnego celebryty, więc nadrabiam zaległości. To już drugi raz, kiedy miałem okazję z nim lecieć - pierwszy raz spotkałem go na pokładzie samolotu Air France w porannym rejsie z Warszawy do Paryża we wrześniu 2010 roku, kiedy to z  księżniczką Martą ruszaliśmy na podbój USA. Co to był za wspaniały czas! I tym pozytywnym akcentem kończę opowieść o carskiej Rosji. Do zobaczenia niebawem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz