A może nad morze? Sopot party time / 03.07.2015 - 04.07.2015



Nadchodzi weekend, zatem czas wzbić się w przestworza. Po raz kolejny w tym roku ciągnie mnie do Trójmiasta. Nie da się ukryć, że Zatoka Gdańska ma swój klimat, dobrze się tam czuję i zawsze chętnie wracam. A jeśli na imprezę do Sopotu, to jeszcze chętniej…
W piątkowe popołudnie docieram na Lotnisko Chopina, ludzi w terminalu jest całkiem sporo, ale przy strefie odprawy dla pasażerów klasy biznes PLL LOT tradycyjnie nikogo nie ma, więc obsługa szast-prast drukuje mi kartę pokładową z wybranym wcześniej miejscem 6D, tradycyjnie przy oknie po prawej stronie, w miarę możliwości w przedniej części samolotu. Jak to na lotach krajowych bywa wieczorny rejs do Gdańska będzie obsługiwany przez turbośmigłową maszynę Bombardier Dash Q400. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa tym razem przesuwa się dość powoli, czynne są jedynie 3 stanowiska. W końcu nadchodzi czas na mnie i po chwili jestem już w zastrzeżonej części portu lotniczego i wybieram się jak ostatnio do saloniku Polonez. Już od progu zauważam zmiany, bowiem natychmiast po moim wejściu zza swoich stanowisk wstają pracownicy recepcji lounge’u, by mnie powitać. Dotychczas czegoś takiego nie było, podawałem jedynie moją kartę pokładową oraz srebrną kartę Miles & More osobie siedzącej za biurkiem. Kolejną zmianę dostrzegam w lodówkach – nie znajdziemy już napojów koncernu Coca-Cola, lecz Pepsi CO. Spore zaskoczenie przy ladzie, obok tradycyjnej wazy z zupą i grzanek ustawiony jest podgrzewacz z ziemniakami, mięsem i sałatką. Do tego pojawiły się świeże owoce, znajdziemy też pokrojone w plasterki cytryny i limonki, większy wybór alkoholi, jest nieco bardziej wyrafinowane pieczywo a także wędliny (w tym moje ulubione salami) oraz łosoś w plastrach. W lodówkach zauważyłem również jogurty firmy Bakoma a przy barze można poczęstować się krówkami. Słodka nutka dekadencji trwa w moim przypadku prawie 1,5 h. A wszystkie te zmiany wynikają z faktu, że PLL LOT przejął obsługę saloniku Polonez, wcześniej zarządzało nim Lotnisko Chopina. Po dłuższej chwili relaksu przy obiedzie, obowiązkowej kawie i drinku, z obowiązkową lekturą prasy, zbieram się do wyjścia z saloniku. Jeszcze tylko na moment wstąpię do perfumerii Aelia i jestem pod bramką 28, skąd odbywać się będzie boarding na lot do Gdańska. Z przyczyn operacyjnych rozpoczęcie tej procedury opóźnia się o prawie 30 minut, mam zatem czas, by porozglądać się na lotnisku i przyjrzeć się nieco dokładniej współpasażerom. Tak jak podejrzewałem, zdecydowana większość z nich leci przez Warszawę tranzytem, lotnisko Okęcie to dla nich jedynie punkt przesiadkowy na mapie a nie cel wyjazdu. W końcu personel naziemny zaprasza pasażerów do autobusu. Na pozostałą część osób czeka już drugi pojazd. Na płycie lotniska czeka już Bombardier Dash Q400 w kolorowym malowaniu, ten sam, którym ostatnio wracałem z Gdańska. Podejrzewam, że maszyna jest przypisana na stałe do tej rotacji. Zajmuję moje miejsce 6D, okazuje się, że za oknem będę miał śmigło i część skrzydła, ale podczas lotu nie przeszkadzało mi to i mogłem podziwiać widoki za oknem. W samolocie u drzwi pasażerów wita sympatyczna szefowa pokładu pani Justyna Koperska, za sterami siedzi zaś kapitan Tomasz Tarka. Ponieważ jeden z pasów startowych jest tego dnia zamknięty i trwają na nim prace modernizacyjne, musimy odczekać w kolejce na start, nasza maszyna jest ósma, więc zanim wzbijemy się w powietrze mija jeszcze ok. 15 minut. Wreszcie samolot się wzbija, bardzo miło jest przy tak ładnej pogodzie centrum Warszawy z lotu ptaka oraz podziwiać budynki i znajomą okolicę. Kilka minut później osiągamy wysokość przelotową, zostają rozdane wafelki Prince Polo oraz woda mineralna w kubeczkach. Czas upływa mi na lekturze lipcowego wydania magazynu pokładowego Kaleidoscope, nie zdążyłem nawet dotrzeć do środka numeru, kiedy zaczynamy zniżanie do lądowania na gdańskim lotnisku. Jeszcze kilka minut na pokładzie i następuje gładkie przyziemienie na pasie portu im. Lecha Wałęsy.
Kilka minut przed siódmą rano, po imprezie w Sopocie i krótkiej wizycie na bałtyckiej plaży, jestem już z powrotem na lotnisku GDN. Akurat przy stanowisku odprawy pojawia się już obsługa, podaję mój dowód osobisty i kartę Miles & More i po chwili odbieram kartę pokładową. Pani prosi jeszcze o okazanie jej bagażu podręcznego – zapewne chodzi jej o ew. wydanie mi zawieszki na bagaż, który należy oddać na wózek przy wsiadaniu do samolotu. Schowki w samolotach typu Bombardier Dash Q400 są bowiem odpowiednio mniejszych rozmiarów. Przy sprawdzeniu karty pokładowej tradycyjnie już pada pytanie o kod pocztowy, po czym po przejściu przez kontrolę bezpieczeństwa pani z obsługi informuje mnie, że mój bagaż będzie jeszcze raz sprawdzony. Co ciekawe, kontrolerka była bardzo skrupulatna, zajrzała także do mojego portfela, wyjmowała wszystkie karty, które w nim miałem, a także zaglądała do kieszonki z monetami. Nigdy dotąd mi się to nie zdarzyło, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. A może pani się po prostu nudziło, była nadgorliwa lub chciała zrobić pokazówkę? Mniejsza o to, po tej ceremonii wjeżdżam schodami ruchomymi na górę, zamawiam kawę i wyjmuję niemiecką książkę o anglicyzmach, którą nabyłem ostatnio w Berlinie podczas mojego powrotu z Dubrownika. O tej porze poranny odpływa pasażerów już się zakończył, a kolejne odloty będą dopiero po moim rejsie. Czas mija bardzo szybko, ani się obejrzałem, kiedy na płycie lotniska pojawił się już Bombardier Dash Q400, który zabierze nas do Warszawy, tak jak przeczuwałem linia lotnicza podstawiła tą samą maszynę co na poprzednim rejsie. Obsłudze nieco zajmuje przygotowanie boardingu i komunikacja z samolotem i kolegami na płycie, ale w końcu zostajemy zaproszeni na pokład. Jest piękny, słoneczny poranek, upał jeszcze tak bardzo nie doskwiera, wchodzę po schodkach na pokład, w samolocie wita ku zaskoczeniu starczy szef pokładu pan Ryszard Zagórski, z tyłu kabiny wspiera go dla kontrastu zdecydowanie młodszy stażem (i wiekiem!) pan Piotr Gołąbek. Znów mam przydzielone miejsce 6D, zatem wiem, czego się spodziewać. Tym razem do startu nie ma żadnej kolejki, więc odlatujemy o czasie. Przed odlotem tradycyjnie instruktaż bezpieczeństwa, niestety, szef pokładu przykłada mikrofon zbyt blisko ust i da się rozróżnić jedynie pojedyncze słowa. Mi to tito, ale nie robi to dobrego wrażenia. Zdecydowanie lepiej brzmi za to zapowiedź kapitana rejsu pana Arkadiusza Kurkowskiego. Niebawem wznosimy się w powietrze, podziwiam z góry Pomorze a chwilę później lustruję kolejne strony magazynu Kaleidoscope. Widać, że PLL LOT bardzo promuje swój nowy produkt jakim jest bez wątpienia bezpośrednie połączenie z Warszawy do Tokio 3 razy w tygodniu. O nowej destynacji informują także zapowiedzi personelu pokładowego wkrótce po starcie, tak, by pasażerom nic nie umknęło. Już nie mogę doczekać się mojego rejsu do Tokio we wrześniu, po raz pierwszy Japonia i rosyjski przewoźnik Aeroflot. Tymczasem za oknami widać już Wisłę, szanowni Państwo, nasza podróż dobiega końca…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz