Krakowskie obwarzanki / 25.07.2015 - 26.07.2015



Nadszedł weekend, czas ruszyć w tango. O ile piątkową noc spędziłem w nowym warszawskim klubie The View na dachu wieżowca w samym centrum miasta, to na sobotnią noc od dłuższego czasu miałem zaplanowany imprezowy wypad do Krakowa. Dzięki zastosowaniu kodu zniżkowego u hiszpańskiego pośrednika Rumbo za podróż w dwie strony zapłaciłem symboliczną kwotę, grzechem byłoby więc nie skorzystać z takie okazji.
W sobotnie wieczór po burzy melduję się na Lotnisku Chopina, w hali odlotów jest przestronnie i pusto, widać, że powoli szykuje się do snu, na tablicach świetlnych kilkanaście opóźnionych połączeń ze względu na niekorzystne warunki meteorologiczne, na szczęście ostatnia fala krajowych odlotów ok. 22:40 jest niezagrożona.
Odprawiam się przy stanowisku klasy biznes i korzystam po raz pierwszy z przejścia dedykowanego pasażerom tejże klasy, dotychczas go nie używałem, ale skoro przysługuje mi taki przywilej, to dlaczego miałbym z niego nie skorzystać. Jestem jedyną osobą, widać, że pracownicy się nudzą przed monitorem. Szybko przechodzę przez magiczną bramkę i jak ostatnio czas przed odlotem spędzam w saloniku Polonez, gdzie po obiadokolacji przy kawie i słodkim deserze nadrabiam zaległości w prasie. Około godziny 22 przenoszę się pod gate numer 7, gdzie czeka już pan z obsługi naziemnej, niebawem pojawia się jego kolega a wkrótce potem załoga pokładowa, od razu rozpoznaję szefową pokładu panią Katarzynę Pasierbek, z którą miałem przyjemność lecieć w czerwcu na trasie WAW-WRO-WAW. Boarding rozpoczyna się o czasie, tradycyjnie do Bombardiera zostajemy przewiezieni autobusem, na płycie lotniska jest mokro, kiedy wsiadamy do samolotu deszcz jeszcze kropi. Ponieważ pasażerów nie ma o tej porze zbyt wielu, sprawnie zajmuję wybrane wcześniej miejsce 5D, czyli tak jak lubię, z prawej strony przy oknie z przodu maszyny. Chwilę po zakończeniu boardingu podróżnych wita z kokpitu kapitan Roman Karbolewski a następnie pani Kasia z pamięci recytuje standardowe formułki powitalne, chwilę później jej młodsza koleżanka przedstawia zasady bezpieczeństwa na pokładzie. Po chwili następuje uruchomienie silników, skrzydła obok zaczynają pracę, kierujemy się do progu pasa i wzbijamy w górę. Za oknami ciemna noc, Warszawa jest pięknie oświetlona i mogę podziwiać stolicę z lotu ptaka. Po chwili w oddali migoczą już tylko pojedyncze światełka miejsc mijanych po drodze, a ja skupiam się na serwisie pokładowym, tym razem oprócz tradycyjnego kubeczka wody i wafelka Prince Polo można poczęstować się również miniżelkami Frugo. Przeglądam jeszcze prasę oraz magazyn pokładowy PLL LOT i już zniżamy się do lądowania, niebawem światła gasną, wysuwa się podwozie i ok. 23:30 lądujemy na krakowskich Balicach.
W niedzielny poranek ok. godz. 4:50 melduję się ponownie na krakowskim lotnisku, by po nocy spędzonej na parkiecie wrócić do Warszawy. Odprawa już trwa, tym razem nie muszę czekać na jej otwarcie, jak to zazwyczaj ma miejsce w Poznaniu przed porannym lotem. Szybko odbieram kartę pokładową na rejs i przechodzę do kontroli bezpieczeństwa. W związku z rozbudową portu lotniczego w Krakowie w terminalu jest dość ciasno, o tej porze startuje również Lufthansa (aż dwa rejsy: FRA i MUC) oraz Ryanair do Londynu Stansted (STN). Rejsy PLL LOT są wykonywane obecnie z wyjścia 1A, kontrola bezpieczeństwa przez funkcjonariuszy Straży Granicznej (zapomniałem, że oni jeszcze pracują na niektórych lotniskach przy kontroli, bo coraz częściej są zastępowani przez zewnętrzne firmy ochroniarskie) i już jestem w malutkim korytarzyku, gdzie można zająć miejsce. Miejsca nie ma prawie wcale, o kawiarni czy sklepie radzę zapomnieć, ale to rozwiązanie tymczasowe do momentu uruchomienia nowego terminala. Jakie jest moje zaskoczenie, kiedy do samolotu przechodzi wczorajsza załoga, myślałem, że muszę nieco dłużej odpocząć, ale najwidoczniej tak nie jest, a zapewne nocowali przy lotnisku. Jest kwadrans po piątej, z samoloty wyszli około kwadrans przed północą, więc nie mieli dużo czasu na odpoczynek. Taka praca…
Punktualnie o 05:20 rozpoczyna się boarding, leci nieco ponad 20 pasażerów, praktycznie wszyscy to pasażerowie tranzytowi. Zabiera nas autobus, po krótkiej przejażdżce wzdłuż zaparkowanych samolotów wysiadamy pod Bombardierem i wchodzimy na pokład, zajmuję miejsce 4A. Ponownie mam to szczęście siedzieć sam, więc nogi są rozprostowane. Następuje powtórka z rozrywki, komunikat pilota, powitanie przez personel pokładowy, szybkie kołowanie i łagodny start. Niestety, ponieważ pogoda w ten weekend jest dość kapryśna, to po osiągnięciu wysokości przelotowej lecimy nad chmurami i nie widać ziemi. Tym razem lot trwa jeszcze krócej, nawet niecałe 30 minut, nie zdążyłem nawet zjeść Prince Polo ;) Do widzenia!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz