Przede mną kolejna wycieczka, czas na błyskawiczny wypad do słonecznej Italii. We wrześniu pojawiła się
promocja na rejsy włoskiego przewoźnika narodowego na trasie Warszawa-Rzym, bilety na stronach pośredników można było nabyć za około 40
euro. Długo nie musiałem się zastanawiać i zdecydowałem się na przedświąteczny weekend w Wiecznym Mieście. Pierwszy raz leciałem na
pokładzie Alitalii, serwis na wysokim poziomie, kanapki wprawdzie małe,
ale w środku z prosciutto, suszonymi pomidorami i mozzarellą. Do tego
serwowano także alkohol (białe lub czerwone wino). W obie strony
samoloty pełne w 100 %, nie widziałem nawet jednego wolnego miejsca, co
ciekawe, rejs na trasie FCO-WAW odbywał się na pokładzie samolotu A-321.
Nie wiem, czy to w związku z tą promocją z września czy też po prostu
jest takie zapotrzebowanie. Na FCO lata jeszcze WizzAir a na CIA Ryanair
z Modlina. Dziwne, że PLL LOT wycofał się z takiego kierunku, bo wydaje
mi się, że co jak co, ale to taki klasyk i każda szanująca się linia
lotnicza powinna mieć ten kierunek w siatce. Na pokładzie zdecydowanie
przeważali Włosi, ale Polaków też nie było mało, tym razem ci „lepszego
sortu” niż tanioliniowi imigranci latający z wałówką, tobołami i ubrani
rodem z bazaru… Pogoda w Rzymie dopisała, cały czas było słonecznie i
ciepło, ok. 15 stopni, co przy polskiej aurze było bardzo miłą
odskocznią, tam czuć już wiosnę na całego, chociaż miejscowi chodzili
ubrani jeszcze w zimowych puchówkach i szalikach, więc w wiosennym
bezowym trenczu nieco się wyróżniałem. Po dotarciu autokarem Terravision
do dworca kolejowego Termini pierwsze kroki skierowałem w okolice
Spagna; okazuje się, ze Schody Hiszpańskie w częściowej renowacji,
trzeba było przechodzić trochę naokoło, by zrobić odpowiednie ujecie czy podziwiać małą fontannę. W tym właśnie miejscu znajdziemy najlepsze
butiki od światowej sławy projektantów mody. Przeciskając się przez
wąskie zatłoczone uliczki i Via Condotti dotarłem nad Tybr. Chciałem
wieczorową porą zobaczyć chociaż z daleka bazylikę św. Piotra. Kiedy
przechodziłem przez most przypomniały mi się sceny z najnowszego Bonda
„Spectre”. Pospacerowałem nieco po Watykanie, wszedłem na moment do
jednego z jeszcze czynnych marketów po pomarańczową wodę San Pellegrino i
tarteletkę z owocami, aż w końcu dotarłem do McCafé, gdzie delektowałem
się croissantem z migdałami i kawą marocchino (zawsze się zastanawiam
nad wymogą zbitek „cc” jak w cappuccino i „cchi” jak w latte macchiato) a
potem jeszcze szejkiem kokosowym (uwielbiam ten smak, w PL niestety go
nie mają; lubię jeszcze bananowe). We Włoszech McDonald’s oferuje
minizestawy kawowe: brioche i gorący napój to 2 euro, u nas w Polsce
sama kawa kosztowałaby równowartość 3 euro. Taka dygresja. Nieco
odpocząłem i ruszyłem w drogę powrotną do dworca Termini i dalej na
imprezę do Teatro la Spazia.
Muzycznie miał być pop i tak było, co ciekawe, mieli telebim i na scenie za konsoletą wyświetlane były wizualizacje, w ramach których pojawiał się fragment teledysku mojej ulubionej Britney Spears „Oops…”, mogłem popatrzeć po raz kolejny na moją księżniczkę. Zabawa w lokalu skończyła się kilka minut po 4 rano, DJ zapalił światło i przestał grać. Myślałem, że w Italii bawią się dłużej, ale niekoniecznie. To i tak nic przy Kalifornii, gdzie ustawowo imprezy kończą się przed 2 w nocy. Był to dla mnie niezły szok w San Francisco. Jeszcze taka mała dygresja: wracając do centrum z teatru natknąłem się na outlet z kawiarkami Bialetti, u siebie w mieszkaniu mam taką i regularnie z niej korzystam. Kiedy niebawem będę na Sycylii, poszukam sobie nowej i w większych rozmiarze, bo jestem prawdziwym kawoszem. Ciao!
Muzycznie miał być pop i tak było, co ciekawe, mieli telebim i na scenie za konsoletą wyświetlane były wizualizacje, w ramach których pojawiał się fragment teledysku mojej ulubionej Britney Spears „Oops…”, mogłem popatrzeć po raz kolejny na moją księżniczkę. Zabawa w lokalu skończyła się kilka minut po 4 rano, DJ zapalił światło i przestał grać. Myślałem, że w Italii bawią się dłużej, ale niekoniecznie. To i tak nic przy Kalifornii, gdzie ustawowo imprezy kończą się przed 2 w nocy. Był to dla mnie niezły szok w San Francisco. Jeszcze taka mała dygresja: wracając do centrum z teatru natknąłem się na outlet z kawiarkami Bialetti, u siebie w mieszkaniu mam taką i regularnie z niej korzystam. Kiedy niebawem będę na Sycylii, poszukam sobie nowej i w większych rozmiarze, bo jestem prawdziwym kawoszem. Ciao!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz