Kawa po wiedeñsku / 09.08.2020


Niedziela, dochodzi godzina 04:00 a ja zjawiam się na lotnisku w Modlinie. To mój pierwszy raz tamże po długiej przerwie w lataniu spowodowanej wiadomą pandemią. Jednodniówka w Wiedniu była oryginalnie zaplanowana na połowę maja, ale z przyczyn „operacyjnych” udało się ją zorganizować dopiero 1 sierpnia. Po sprawnym boardingu i zajęciu miejsc na pokładzie Ryanaira kapitan poinformował o usterce systemu GPS, musiał nastąpić restart systemu, co poskutkowało prawie 40-minutowym opóźnieniem. Niedogodności rekompensowała piękna pogoda na trasie, bezchmurne niebo gwarantowało niemal widokowy rejs, po raz pierwszy udało mi się dostrzec odkrywkową kopalnię węgla w Bełchatowie. Największa dziura w Europie spowodowana dzialnością człowieka robi niesamowite wrażenie z lotu ptaka. Po godzinie rejsu WMI-VIE, który głośna załoga starała się skutecznie uprzykrzyć swoimi ofertami zdrapek, sprzedaży znakomitych perfum czy kawy po irlandzku w końcu lądujemy na lotnisku Schwechat i tutaj na dzień dobry niespodzianka – deboarding następuje przez rękaw, wiec udaje mi się szybko opuścić terminal i zdążyć na wcześniejszą kolejkę S7 do miasta. Po nieco ponad 20 minutach jazdy wysiadam na stacji Wien Mitte, miasto bardzo powoli budzi się do życia, jest upal, niedzielny poranek, większość osób pewnie jeszcze śpi bądź jest za miastem, a ja już pędzę w kierunku Stephansdom, gdzie na centralnym placu miasta rozgaszczam się wygodnie w ogródku kawiarni Aida i zamawia na śniadanie kawę o uroczej nazwie „kleiner Brauner” oraz Sachertorte. Posiłek dość nietypowy jak na ta porę dnia, ale za około 3 godziny mam już pociąg powrotny na lotnisko. Kontemplacja austriackich smakołyków nieco mnie pochlania, później kalorie spalam spacerując po śródmieściu, przechodzę przez Hofburg i Ringiem kieruję się do pomniku Mozarta w parku miejskim. Po drodze jeszcze przystanek w sklepie firmowym marki Manner, która serwuje rewelacyjne wafelki, maja tam także kultowe Mozartkugeln, bez tego przysmaku wizyta w dawnej stolicy cesarstwa nie zostałaby zaliczona :D Widać, że miasto jest wyludnione, w jego sercu niemal zupełnie nie natkniemy się na turystów, spotykam tylko jedną skromną grupę wycieczkową z przewodnikiem, po mieście przemykają jedynie lokalsi ze swoimi czworonożnymi pupilami. Wiele stoisk i sklepików z pamiątkami jest na głucho zamkniętych, tym razem obejdę się wiec bez pocztówki, poza tym nie wiem, czy udałoby mi się przy niedzieli zdobyć także znaczek pocztowy. W parku w cieniu drzew wzorem mieszkańców usadawiam się na trawniku i wyjmuje zakupione wcześniej w markecie Interspar przysmaki, jest wegański jogurt z mango, lokalne pieczywo czy napój ziołowy Almdudler (koncernu Coca Cola), wspaniale chłodzi w ten gorący dzień. Wszystko co dobre, szybko się kończy, czas wracać na lotnisko VIE i odlecieć do Warszawy, tym razem lecę linią WizzAir, wiec lądowanie będzie na stołecznym Lotnisku Chopina. Boarding Airbusa A321 (jest full) także odbywa się przez rękaw, może to jakiś nowy koronawirusowy standard praktykowany przez tanich przewoźników? Także wylatujemy spóźnieni, ale w trakcie loty kapitan nadrabia i punktualnie meldujemy się w WAW. Wypad na kawę do Wiednia bardzo udany, chociaż zdaje sobie sprawę, że dla niektórych brzmi to jak kaprys czy pewnie fanaberia rodem z czasów PRL, kiedy to Stanisława Gierek latała do fryzjera do Paryża ;) Ja jednak lubię osłodzić sobie nieco życie, zwłaszcza w tym „specyficznym” czasie. Do zobaczenia niebawem na pokładzie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz