Niedziela, dochodzi godzina 04:00 a ja zjawiam się na lotnisku w Modlinie. To mój pierwszy raz tamże po długiej przerwie w lataniu spowodowanej wiadomą pandemią. Jednodniówka w Wiedniu
była oryginalnie
zaplanowana na połowę maja, ale z przyczyn „operacyjnych” udało się ją zorganizować dopiero 1 sierpnia. Po sprawnym boardingu
i zajęciu miejsc na pokładzie Ryanaira kapitan poinformował o usterce systemu GPS, musiał nastąpić restart systemu, co poskutkowało prawie 40-minutowym opóźnieniem. Niedogodności
rekompensowała piękna pogoda na trasie, bezchmurne niebo
gwarantowało niemal widokowy rejs,
po raz pierwszy udało mi
się dostrzec odkrywkową kopalnię węgla w Bełchatowie. Największa dziura w Europie spowodowana działalnością człowieka robi niesamowite wrażenie z lotu ptaka. Po godzinie rejsu WMI-VIE, który głośna załoga starała się skutecznie uprzykrzyć swoimi ofertami zdrapek, sprzedaży znakomitych
perfum czy kawy po irlandzku w końcu lądujemy na lotnisku Schwechat i tutaj na
dzień dobry niespodzianka – deboarding następuje przez rękaw, wiec udaje mi się
szybko opuścić terminal i zdążyć na wcześniejszą kolejkę S7 do miasta. Po nieco
ponad 20 minutach jazdy wysiadam na stacji Wien Mitte, miasto bardzo powoli
budzi się do życia, jest upal, niedzielny poranek, większość osób pewnie
jeszcze śpi bądź jest za miastem, a ja już pędzę w kierunku Stephansdom, gdzie
na centralnym placu miasta rozgaszczam się wygodnie w ogródku kawiarni Aida i
zamawia na śniadanie kawę o uroczej nazwie „kleiner Brauner” oraz Sachertorte.
Posiłek dość nietypowy jak na ta porę dnia, ale za około 3 godziny mam już
pociąg powrotny na lotnisko. Kontemplacja austriackich smakołyków nieco mnie
pochlania, później kalorie spalam spacerując po śródmieściu, przechodzę przez
Hofburg i Ringiem kieruję się do pomniku Mozarta w parku miejskim. Po drodze
jeszcze przystanek w sklepie firmowym marki Manner, która serwuje rewelacyjne
wafelki, maja tam także kultowe Mozartkugeln, bez tego przysmaku wizyta w
dawnej stolicy cesarstwa nie zostałaby zaliczona :D Widać, że miasto jest
wyludnione, w jego sercu niemal zupełnie nie natkniemy się na turystów,
spotykam tylko jedną skromną grupę wycieczkową z przewodnikiem, po mieście
przemykają jedynie lokalsi ze swoimi czworonożnymi pupilami. Wiele stoisk i
sklepików z pamiątkami jest na głucho zamkniętych, tym razem obejdę się wiec
bez pocztówki, poza tym nie wiem, czy udałoby mi się przy niedzieli zdobyć
także znaczek pocztowy. W parku w cieniu drzew wzorem mieszkańców usadawiam się
na trawniku i wyjmuje zakupione wcześniej w markecie Interspar przysmaki, jest
wegański jogurt z mango, lokalne pieczywo czy napój ziołowy Almdudler (koncernu
Coca Cola), wspaniale chłodzi w ten gorący dzień. Wszystko co dobre, szybko się
kończy, czas wracać na lotnisko VIE i odlecieć do Warszawy, tym razem lecę
linią WizzAir, wiec lądowanie będzie na stołecznym Lotnisku Chopina. Boarding
Airbusa A321 (jest full) także odbywa się przez rękaw, może to jakiś nowy
koronawirusowy standard praktykowany przez tanich przewoźników? Także
wylatujemy spóźnieni, ale w trakcie loty kapitan nadrabia i punktualnie
meldujemy się w WAW. Wypad na kawę do Wiednia bardzo udany, chociaż zdaje sobie
sprawę, że dla niektórych brzmi to jak kaprys czy pewnie fanaberia rodem z
czasów PRL, kiedy to Stanisława Gierek latała do fryzjera do Paryża ;) Ja
jednak lubię osłodzić sobie nieco życie, zwłaszcza w tym „specyficznym” czasie.
Do zobaczenia niebawem na pokładzie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz