Weekend u Madziarów / 29.08.2020 - 30.08.2020

Przede mną ostatni weekend wakacji, w Polsce akurat ma miejsce załamanie pogody i szczęśliwie udało mi się właśnie na ten czas zakupić bilety do Budapesztu. Akurat dzień przed wylotem węgierski rząd zapowiedział, że od 1 września zamknie swoje granice dla cudzoziemców, więc tym bardziej cieszyłem się na ten wyjazd. Wprawdzie w stolicy Węgier bywałem już nie raz, a ładnych parę lat temu przeżyłem romans z tym językiem, ale w ramach koronawirusowych ograniczeń nie będę narzekał na destynację, z uwagi na dynamiczną sytuację epidemiologiczną miałem małe pole do wyboru kolejnego kierunku podroży.

Na Lotnisku Chopina w sobotni poranek jest niemal pusto, nie ma żadnej kolejki do odprawy dla pasażerów klasy biznes czy do kontroli bezpieczeństwa fast track i chwilę później relaksuję się juz w saloniku Polonez, gdzie mimo reżimu sanitarnego oferta jest naprawdę zróżnicowana, poza zimnym bufetem korzystam także z opcji dania gorącego w postaci znanego mi już omleta, smakuje wybornie.

Boarding na rejs do Budapesztu rozpoczyna się punktualnie, niestety, do samolotu zostajemy przewiezieni autobusem, za czym nie przepadam. Na pokładzie wita nas już szefowa pokładu pani Kamila a chwilę później z kokpitu słychać głos kapitana Dominika Nowakowskiego, z którym to po raz kolejny mam okazję wzbić się w przestworza. Zachmurzenie nad Warszawą jest dość duże i dopiero po około kwadransie wynurzamy się z chmur, zostaje wyłączona sygnalizacja zapiąć pasy a załoga rozpoczyna serwis w postaci butelki wody mineralnej Ostromecko, słodkiej przekąski z piekarni Putka (jagodzianka bądź pasztecik ze szpinakiem) oraz orzeszków - po raz kolejny zabrakło Grześków, tym razem nie pojawiły się także precelki ani żelki Frugo. Lot trwa niecałą godzinę, przy podejściu do lądowania zaś idealnie widać z lotu ptaka Budapeszt, Dunaj i mosty nad nim oraz gmach parlamentu narodowego, który po niedawnym remoncie na nowo olśniewa swoim blaskiem.

Po nadzwyczaj sprawnym dotarciu do hotelu (mimo zamknięcia znacznego odcinka trzeciej linii metra) Ibis Styles Centrum w samym sercu miasta ruszam na spacer nad rzekę, a po drodze zatrzymuję się w bistro Leves, gdzie serwowane są zupy na wynos w cenie 590 zł za kubek - tak jest, są one sprzedawane w papierowych kubkach na wynos niczym kawa w sieciówkach, wygląda to bardzo oryginalnie i jest niezwykle apetyczne, zupa sycylijska z kurczakie bardzo mi smakowała. Po krótkim spacerze ruszam do metra i po krótkiej przesiadce docieram "zabytkową" linią numer 1 do kąpieliska Széchenyi, gdzie także udaje mi się załapać na promocję i całodniowy bilet wstępu na te baseny termalne kosztuje jedyne 3500 HUF (ok. 45 PLN). To niemal 50 % dawnej ceny wyjściowej, widać, że akcja koronawirus zrobił swoje. Elegancki pomalowany na żółto gmach mieści w sobie kilka różnego rodzaju kąpielisk, ale chyba najbardziej oblegany jest basen/brodzik z gorącymi źródłami. Na dworze piękna lampa i 35 stopni Celsjusza, a temperatura wody jeszcze kilka stopni wyższa, zaczynam błogi relaks. Później na chwilę wchodzę także do sauny suchej, ale jest w niej niesamowicie gorąco, do takiej temperatury jednak nie jestem przyzwyczajony, czas ochłodzić się zimnym prysznicem i powoli zbierać do wyjścia. Przede mną bowiem kulinarny gwóźdź programu, czyli placek po węgiersku zwany tutaj "lángos". Przy dworcu kolejowym Nyugati znajduje się coś na kształt warszawskiego Nocnego Marketu w znacznie mniejszej skali, ale tam właśnie mieści się stoisko, na którym serwowany jest ten przysmak, wybieram lángosa w wersji klasycznej ze śmietaną, czosnkiem i startym żółtym serem. Smakuje wybornie! Na deser dopycham się jeszcze kołaczem z wiórkami kokosowymi ;) Jest mi błogo, uczta kulinarna za mną, teraz czas na zakupy w supermarkecie sieci SPAR, który zawsze odwiedzam, ilekroć jestem na Węgrzech. W koszyku lądują lokalne łakocie, pasta paprykowa, salami, batonik Balaton, owocowe chłodniki Knorra, egzotyczne owsianki Dr. Oetker, roślinny jogurt ananasowo-kokosowy Alpro, orzechy w otoczce barbecue czy też wino egri bikaver. Jak dobrze, że w ramach karty Frequent Traveller mam możliwość zabrania na pokład dodatkowej sztuki bagażu, także w przypadku biletu w taryfie Ecomomy Saver. Wieczór to czas na spacery po mieście, mijam po drodze całkiem dużo lokali/barów/pubów, epidemii zupełnie tutaj nie widać i na dobrą sprawę jedyne miejsca, gdzie zakłada się maski ochronne to komunikacja miejska (z tym, że nie obowiązuje tutaj limit pasażerów, miejsca nie są blokowane czy oznaczane a z ekranów czy szyb nie epatują plakaty na temat wirusa - to lubię!) czy lotnisko oraz centra handlowe.

Mimo niedzieli budzę się już o 05:30, by dobrze wykorzystać dzień i rozpocząć go śniadaniem w hotelu o 06:30. Z racji ograniczeń w funkcjonowaniu kuchni posiłek jest zupełnie bez szału, ale chociaż mogę wzmocnić się espresso na dzień dobry.  Kilka minut po 7 rano, kiedy na ulicach Budapesztu jest jeszcze chłodno i pusto ruszam na kolejny spacer nad Dunaj, w planach jest wizyta pod węgierskim parlamentem, a do niego postanawiam dotrzeć pomarańczowym tramwajem linii 2, który kursuje wzdłuż prawego brzegu rzeki. Mam szczęście, bo chwilę po moim dotarciu na Plac Lajosa Kossutha ma miejsce uroczyście wciągniecie flagi państwowej na maszt przed gmachem, ma więc miejsce mała defilada żołnierzy. Teraz czas jeszcze skosztować kolejnej specjalności, czyli tortu Dobosa, którego kawałek zamawiam na wynos w legendarnej cukierni Gerbeaud, smakuje wybornie, zwłaszcza jego górna chrupiąca warstwa. Kiedy odwiedzę Węgry kolejny raz z pewnością wstąpię tam np. na tort Esterházy. Teraz przez most łańcuchowy przenoszę się na lewy brzeg rzeki, podziwiam wzgórze zamkowe i robię krótki spacer przy hotelu Gellért, gdzie wsiadam w nowoczesny skład 4. fioletowej linii budapeszteńskiego metra i ruszam na dworzec kolejowy Keleti, skąd odjeżdżają także pociągi do Polski. Dworzec został poddany lekkiemu liftingowi, jest bardziej zadbany, ale nadal krąży wokół niego sporo bezdomnych. Warszawski Dworzec Centralny to przy nim perełka. ;)

Popołudniową porą czas już udać się na lotnisko Ferihegy im. Ferenca Liszta, odprawa odbywa się błyskawicznie i tak samo mija mi lot powrotny na EMB195. Lądowanie w Warszawie ma miejsce tuż przed nadejściem tzw. superburzy, kapitan Rafał (w kokpicie jest także pierwszy oficer Kamil Bartczak) ostrzega przed umiarkowanymi turbulencjami przy podejściu do lądowania, ale nic takiego nie ma miejsca. Do zobaczenia za miesiąc na pokładach LOTu. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz